Podoba wa się ten blog

piątek, 12 czerwca 2015



           Moje kochane rubinki,                                         

Niestety w życiu przychodzą czasem czarne dni. Jeden z nich zawitał i do mnie. Trafiłam do szpitala i niestety w najbliższym czasie nie będę w stanie pisać. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Postaram się jak najszybciej dodać nowy rozdział.

czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział 13.

Gwendolyn

- Kiedy tylko zostaną ogłoszone jego zaręczyny Gideon otrzyma tytuł książęcy co pozwoli nam ustabilizować jego pozycję wśród tutejszej szlachty. Jednak kropka nad i będzie żona.
- Żona??? – zdziwiłam się
- Tak. Pomyśl tylko, moja droga, arystokraci mogliby nie dopuścić do koronacji nieutytułowanego anglika praktycznie bez korzeni hiszpańskich ani jakiegokolwiek przygotowania. Niestety nie jest naszym synem i zbyt późno uświadomiliśmy sobie wagę jego kandydatury. Jednak utytułowany i żonaty Gideon byłby lepszym kandydatem niż tutejszy niepełnosprawny, który Bóg wiek kiedy i czy w ogóle założy rodzinę.
- A dlaczego nie miałby, wasza wysokość?
- Ponieważ jego choroba stale postępuje. Jest coraz bardziej przywiązany do swojego wózka i potrzebuje stale opieki. Rozumiesz chyba, że król musi być bardzo dyspozycyjny i wiele podróżować. W takim stanie Michael nie może wykonywać tego rodzaju obowiązków.
- To dlatego tak bardzo wspieracie kandydaturę Gideona.
- Jesteś bystra. Jednak jeśli chcesz zostać jego żoną, a w konsekwencji królową będziesz musiała się wiele nauczyć i wiele poświęcić.
- Zdaje sobie z tego sprawę, ale jestem gotowa poświęcić dla niego wszystko.
- W takim razie powinnyśmy zacząć od razu, tylko nie mów o naszej rozmowie nikomu, a w szczególności Alicii. Musimy wymyślić jakiś powód zerwania ich zaręczyn, dla prasy i nie może być to zdrada lub nagły przyjazd dawnej miłości.
- Rozumiem to doskonale.
- Będziemy się spotykać codziennie właśnie w tym saloniku. Możemy zaczynać lekcje?
- Oczywiście, wasza wysokość.
- W takim razie chciałabym ci zadać  kilka podstawowych pytań. Muszę wiedzieć od czego musimy zacząć.
- Słucham.
- Wiem, że pięknie mówisz po hiszpańsku, dzięki Bogu. Czy znasz jeszcze jakieś języki oprócz angielskiego?
- Tak. Z używanych do dziś to francuski, hiszpański, włoski, angielski, duński, polski, niemiecki i chiński
- W takim razie na pewno kwestie języków mamy z głowy. – powiedziała z dużym podziwem – Jak sobie radzisz z historią?
- Cóż, Anglię znam na wylot, ale Hiszpanię gorzej.
- Nie szkodzi dopracujemy to. Trzeba też będzie popracować nad etykietą i znaleźć ci jakąś stałą pozycję na dworze. Będzie to dość trudne zważywszy na Twój brak tytułu, ale mam pewien pomysł. Żadna gazeta jeszcze nie wie kim jesteś, więc może lepiej będzie jeśli przedstawimy cię jako córkę moich krewnych z Anglii. Zostałabyś moim goście i w ten sposób nikt nie śmiałby komentować twojego pobytu w pałacu. Co ty na to?
- Będę zaszczycona, wasza wysokość.
- Jeśli masz udawać moją krewną to nie mów tak do mnie. Myślę, że ciociu będzie na miejscu.
- Jestem zaszczycona wasza wy… ciociu. – poprawiłam się szybko – Bardzo przepraszam za takie pytanie, ale jak właściwie pani ma na imię?
- Sophia - roześmiała się - Jednak mamy jeszcze jeden problem. Żaden Hiszpan nie wymówi imienia Gwiendelyn.
Tym razem to ja się roześmiałam. Miała ten sam problem co książę Nicolas.
- Widzisz skarbie.– powiedziała również się śmiejąc
- Może Grace.
- Ślicznie, Grace. Zupełnie jak słynna księżna Monaco. Masz jakieś powiązania z tym imieniem?
- Tak. To jest moje drugie imię.
- Cudownie.
- Czyli oficjalnie mam na imię Grace Montrose?
- Nie skarbie, wciąż jesteś Gwendolyn Grace Montrose, ale postaramy się pokierować prasą tak, aby społeczeństwo zaczęło cię nazywać Grace. Przypuszczam, że imię Gwendolyn nie przysporzyło by ci popularności.
Przytaknęłam. Od tej chwili zamierzałam walczyć o swoją miłość. Reszta rozmowy z moją nową „ciocią” przebiegła na ustalaniu poziomu mojej wiedzy o historii i tym podobnych sprawach.
Wróciłam do pokoju koło dwunastej w nocy. Szpilki w mojej fryzurze się poluzowały, a moje nogi nieprzyzwyczajone do szpilek po prostu mi odpadały. Kiedy tylko przekroczyłam próg pokoju miałam ochotę upaść prosto na łóżko.
- Witamy panienko – wszystkie dygnęły
- Och. Myślałam, że już jesteście w łóżkach. – powiedziałam bardzo zdziwiona
- Nie wolno nam odejść dopóki panienka nam nie pozwoli.
- Bardzo was przepraszam, nie wiedziałam.
- Ależ, nie ma za co. Panienka życzy sobie, abyśmy naszykowały kąpiel?
- Nie tylko pomóżcie mi się wydostać z tej sukienki.
July wyjęła mi szpilki z włosów i dokładnie je wyczesała. Pozostałe dziewczyny uwolniły mnie ze spódnicy i rozpięły górę od sukienki.
- Dziękuję wam. Możecie już iść.
- Dobranoc panienko. – powiedziały dygając
Zaraz po ich wyjściu zdjęłam sukienkę, założyłam piżamę i rzuciłam się na łóżko.  Zaśnięcie nie zajęło mi nawet minuty.


tydzień później

- Panienko, już czas wstać. Spóźni się panienka na śniadanie. – Lily próbowała mnie przekonać
- Jeszcze pięć minut
- Panienko naprawdę pozwoliłyśmy panience spać zbyt długo.
Nie chętnie wstałam z łóżka. Wzięłam szybką kąpiel. Pokojówki przygotowały mi kanciaste niebieskie spodnie i luźną, białą koszulową bluzkę. Do nich znów dostałam szpilki, tylko tym razem kremowe. Zaczęłam się zastanawiać po co zabrałam swoje ubrania, ale nie protestowałam. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a do uszu włożyłam delikatne kolczyki z niebieskich opali.
- Dziękuję wam za pomoc. Macie wolne do obiadu.
- Dziękujemy panienko – nie mogłam ich odzwyczaić od tego ciągłego dygania
Szłam do jadalni jak zahipnotyzowana. Przez cały czas byłam pewna, że o czymś zapomniałam, ale nie miałam pojęcia o czym. Kiedy weszłam do jadalni zobaczyłam królową i Alicię. Gideona jeszcze nie było.
- Witaj moja droga. – powiedziała królowa widząc mnie w progu
- Witaj ciociu – odpowiedziałam po chwili wahania
- Usiądź koło mnie.
Usiadłam na wolnym miejscu koło królowej.
- Jak spałaś skarbie?
- Bardzo dobrze, dziękuję.
- Co podać panience? – spytał najbliższy lokaj, a widząc moja niepewną minę zaczął wyliczać - Naleśniki? Sałatkę owocową? Jajka? Może grzanki?
- Sałatkę owocową
- Oczywiście, zaraz podam – skłonił się i odszedł
W tym momencie Gideon wszedł do sali. Omiótł wzrokiem zebranych. Jego wzrok zatrzymał się na krótką chwile na Alicii potem zaś spoczął na mnie.
- Witam wszystkich. – przywitała się Gideon
Lokaj akurat przyniósł mi tacę z owocami.
- Dziękuję – powiedziałam do lokaja z uśmiechem
Gideon zajął miejsce koło Alicii, ale nie spuszczał ze mnie wzroku. Ona coś mu cicho opowiadała, ale on nie wyglądał jakby choć prze sekundę jej słuchał.
- Gideon – walnęła go łokciem – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Nic nie odpowiedział, więc krzyknęła.
- Do jasnej cholery, odpowiedz na moje pytanie.
- Alicio, damie ani przyszłej królowej nie wypada używać takich słów – skarciła ją królowa
- Przepraszam wasza wysokość, niepotrzebnie się uniosłam.
- Powinnaś popracować nad swoim zachowaniem. To nie był pierwszy taki wybuch. Nie wiem co się z tobą dzieje od tygodnia zachowujesz się kary godnie.
- Bardzo przepraszam
Od kąt pojawiłam się na dworze Alicia nie mogła zaznać spokoju. Nie spotykałam się z Gideonem więcej niż trzy razy nie licząc posiłków, ale jej chyba bardziej chodziło o względy królowej. Czuła się bezpieczna w ich związku, ale ewidentnie była wściekła, że nie jest już ulubienicą królowej. Widywałam „ciocię Sophię” częściej niż kogokolwiek. Opanowałam już większość zasad etykiety. Szczerze mówiąc nie wiele się zmieniło od dziewiętnastego wieku. Takie same sztućce, takie same tytuły, taka sama hierarchia, innymi słowami nic nowego. Gorzej było z historią, ale starałam się jak najszybciej wszystkiego nauczyć. Nie było to z resztą zbyt trudne, po tym jak musiałam się uczyć historii Anglii z dokładnością do piątego pokolenia krewnych każdego króla to wydawało się tak proste jak zjedzenie bułki z masłem. Z mojego rozmyślania wyrwała mnie królowa.
- Skarbie pamiętaj, że dzisiaj o czwartej jest konferencja prasowa. W reszcie powinniśmy cię wszystkim przedstawić.
- Skoro musimy – udałam poważnie zmartwioną
Wszyscy się roześmieli widząc moją do bólu sztuczną minę. Tylko Alicia pozostawała poważna i niewzruszona.
- Alicio, dziś wieczorem odbędzie się nasz bal zaręczynowy, mam ogromna nadzieję, że do tej pory nauczysz się śmiać. Nasi goście mogą być rozczarowani widząc twoje niezadowolenie. – powiedział Gideon wciąż śmiejąc się ze mnie.
Na jego uwagę natychmiast się uśmiechnęła. Widziałam, że ona naprawdę go kocha. Nie wiem czy zdawała sobie sprawę, że go traci, ale ja czułam się okropnie z tą świadomością.
Szturchnęła go delikatnie łokciem.
- Przestań. Przecież wszyscy wiedzą, że potrafię się śmiać.
- Nie tylko parę milionów ludzi, którzy czytają gazety lub oglądają telewizję.
Tym razem wszyscy się roześmiali. Skończyłam śniadanie.
- Bardzo przepraszam, że nie poczekam na wszystkich, ale muszę dopilnować wszystkich szczegółów związanych z dzisiejszym balem.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękujemy, Grace. – wszyscy starali się mi pomóc przyzwyczaić do nowego imienia, ale ja cały czas czułam się jakby mówili do mojej mamy - Nie wiemy co byśmy bez ciebie zrobili. – Alicia kontynuowała, a Gideon mrugnął do mnie porozumiewawczo
- Oczywiście kochanie. Możesz już iść. – powiedziała królowa
Skłoniłam się delikatnie i ruszyłam do wyjścia. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi poczułam znajome mdłości. Nie, nie, nie cholera wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Biegłam jak szalona w kierunku najbliższego znanego mi pokoju – biblioteki. Wpadłam do środka i natychmiast obraz przed moimi oczami się rozmazał.
- Aaaaa – wrzasnęłam zaskoczona
Spadłam na ziemię, dobrze że tylko z pierwszego piętra. Byłam w środku lasu, a dookoła nie było żywego ducha. To nie możliwe, pałac zbudowano w XVIII wieku, ale wcześniej na pewno nie było tu lasu!!! Kiedy ja jestem?


Pół godziny później

Znów poczułam mdłości i znalazłam się w naszych czasach tylko tym razem w ogrodzie. Na szczęście nie wylądowałam w fundamentach. Pojawiłam się na szczęście za różanym żywopłotem, który rósł w jednym z bocznych ogrodów. Uff, nikt mnie nie widział. Miałam pół godziny opóźnienia, więc była nawet zadowolona, że jestem prawie na miejscu. Jako, że mieliśmy prześliczną pogodę postanowiłam urządzić kolację w ogrodzie, a dopiero sam bal w Sali Balowej. Kiedy robotnic i ochmistrz ceremonii mnie zobaczyli natychmiast się skłonili.
- Witamy, prace przebiegają dobrze. Lampiony są już powieszone, a personel rozdzielony. Czy mamy od razu rozstawiać stoły, panienko Grace?
- Tak, zostały na tylko trzy godziny i wszystko ma być gotowe.
- Oczywiście. Proszę się nie martwić, wszystko będzie na czas.
- O boże gdzie ty niesiesz te kwiaty. – krzyknęłam na widok młodego chłopaka wynoszącego róże centralnie na słońce -  Natychmiast zanieś je do lodówek. Przecież one uschnął w trzy sekundy przy takim słońcu.
- Och, tak panienko, przepraszam. – powiedział patrząc na mnie jak w obrazek
- Nie patrz tak na mnie, tylko idź.
- Stawiać kwiaty na niewidzialnych stołach. - mruknęłam - Na pewno pan sobie poradzi? – zwróciłam się do mistrza ceremonii
- Proszę mi zaufać, panienko.
- W takim razie idę zobaczyć co z salą balową.
Odwróciłam się i pognałam, tak szybko jak to wypadało damie, do środka. Sala zapierała dech w piersiach, po za jednym szczegółem. Cała podłoga była zaśmiecona wszystkim czym się tylko dało. Płatki kwiatów, kawałki ciast, brudne szmaty po prostu jak przez ten piękny parkiet przeszedł tuzin świń. Dookoła nie było żywego duch ani jednej osoby ze służby. Wyszłam na korytarz i zobaczyłam biegnąca pokojówkę.
- Zaczekaj chwilę, proszę
Zatrzymała się niepewnie.
- Czy coś się stało?
- Znaleziono lekarstwo dla króla, to jakiś wymarły gatunek rośliny.
- Skoro wymarły, to znaczy że nie znaleziono.
- Ale każdy chce dostać nagrodę.
- Jaką nagrodę?
- Za dostarczenie tej rośliny, korona wyznaczyła nagrodę.
- I teraz każdy biega po pałacu i szuka wymarłej roślinki?
- Mniej więcej, panienko – powiedziała speszona
- W takim razie bądź tak dobra i powiedz im, że szukać wymarłej roślinki mogą dopiero po zakończeniu pracy, a teraz lepiej niech się zajmą przygotowaniem Sali Balowej. – już odchodziła kiedy dodałam – A i radzę szukać jej na dworze, bo raczej na marmurze nie rośnie.
- Oczywiście panienko.
Za czterdzieści minut wszystko było gotowe. Kucharze mieli już gotowe przystawki, a została nam jeszcze godzina. Byłam z siebie dumna. Teraz mogłam zajrzeć do królowej.
- Witaj skarbie. Słyszałaś już?
- Tak, wasza wysokość – dygnęłam – W związku z tą nieszczęsną nagrodą służba postanowiła przyjmować gości w Sali Balowej, która wyglądała jakbyśmy hodowali tu nie tylko wymarłe roślinki, ale przede wszystkim świnie.
- Tego się bała, ale ta nagroda to był pomysł Alicii. Ja i tak już nie mam nadziei.
- Proszę tak nie mówić. – zastanowiłam się chwilę – Kiedy wymarła ta roślina?
- Jakieś sto pięćdziesiąt lat temu. W naszym zoo usechł jeden z ostatnich okazów.

- Wasza wysokość, w takim razie jest jeszcze nadzieja.

                                                 Moje kochane,
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Jest mi bardzo przykro z powodu tak nielicznych komentarzy. To daje mi do myślenia i obawiam się że z powodu małej popularności będę musiała zamknąć bloga. :(