Podoba wa się ten blog

piątek, 12 czerwca 2015



           Moje kochane rubinki,                                         

Niestety w życiu przychodzą czasem czarne dni. Jeden z nich zawitał i do mnie. Trafiłam do szpitala i niestety w najbliższym czasie nie będę w stanie pisać. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Postaram się jak najszybciej dodać nowy rozdział.

czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział 13.

Gwendolyn

- Kiedy tylko zostaną ogłoszone jego zaręczyny Gideon otrzyma tytuł książęcy co pozwoli nam ustabilizować jego pozycję wśród tutejszej szlachty. Jednak kropka nad i będzie żona.
- Żona??? – zdziwiłam się
- Tak. Pomyśl tylko, moja droga, arystokraci mogliby nie dopuścić do koronacji nieutytułowanego anglika praktycznie bez korzeni hiszpańskich ani jakiegokolwiek przygotowania. Niestety nie jest naszym synem i zbyt późno uświadomiliśmy sobie wagę jego kandydatury. Jednak utytułowany i żonaty Gideon byłby lepszym kandydatem niż tutejszy niepełnosprawny, który Bóg wiek kiedy i czy w ogóle założy rodzinę.
- A dlaczego nie miałby, wasza wysokość?
- Ponieważ jego choroba stale postępuje. Jest coraz bardziej przywiązany do swojego wózka i potrzebuje stale opieki. Rozumiesz chyba, że król musi być bardzo dyspozycyjny i wiele podróżować. W takim stanie Michael nie może wykonywać tego rodzaju obowiązków.
- To dlatego tak bardzo wspieracie kandydaturę Gideona.
- Jesteś bystra. Jednak jeśli chcesz zostać jego żoną, a w konsekwencji królową będziesz musiała się wiele nauczyć i wiele poświęcić.
- Zdaje sobie z tego sprawę, ale jestem gotowa poświęcić dla niego wszystko.
- W takim razie powinnyśmy zacząć od razu, tylko nie mów o naszej rozmowie nikomu, a w szczególności Alicii. Musimy wymyślić jakiś powód zerwania ich zaręczyn, dla prasy i nie może być to zdrada lub nagły przyjazd dawnej miłości.
- Rozumiem to doskonale.
- Będziemy się spotykać codziennie właśnie w tym saloniku. Możemy zaczynać lekcje?
- Oczywiście, wasza wysokość.
- W takim razie chciałabym ci zadać  kilka podstawowych pytań. Muszę wiedzieć od czego musimy zacząć.
- Słucham.
- Wiem, że pięknie mówisz po hiszpańsku, dzięki Bogu. Czy znasz jeszcze jakieś języki oprócz angielskiego?
- Tak. Z używanych do dziś to francuski, hiszpański, włoski, angielski, duński, polski, niemiecki i chiński
- W takim razie na pewno kwestie języków mamy z głowy. – powiedziała z dużym podziwem – Jak sobie radzisz z historią?
- Cóż, Anglię znam na wylot, ale Hiszpanię gorzej.
- Nie szkodzi dopracujemy to. Trzeba też będzie popracować nad etykietą i znaleźć ci jakąś stałą pozycję na dworze. Będzie to dość trudne zważywszy na Twój brak tytułu, ale mam pewien pomysł. Żadna gazeta jeszcze nie wie kim jesteś, więc może lepiej będzie jeśli przedstawimy cię jako córkę moich krewnych z Anglii. Zostałabyś moim goście i w ten sposób nikt nie śmiałby komentować twojego pobytu w pałacu. Co ty na to?
- Będę zaszczycona, wasza wysokość.
- Jeśli masz udawać moją krewną to nie mów tak do mnie. Myślę, że ciociu będzie na miejscu.
- Jestem zaszczycona wasza wy… ciociu. – poprawiłam się szybko – Bardzo przepraszam za takie pytanie, ale jak właściwie pani ma na imię?
- Sophia - roześmiała się - Jednak mamy jeszcze jeden problem. Żaden Hiszpan nie wymówi imienia Gwiendelyn.
Tym razem to ja się roześmiałam. Miała ten sam problem co książę Nicolas.
- Widzisz skarbie.– powiedziała również się śmiejąc
- Może Grace.
- Ślicznie, Grace. Zupełnie jak słynna księżna Monaco. Masz jakieś powiązania z tym imieniem?
- Tak. To jest moje drugie imię.
- Cudownie.
- Czyli oficjalnie mam na imię Grace Montrose?
- Nie skarbie, wciąż jesteś Gwendolyn Grace Montrose, ale postaramy się pokierować prasą tak, aby społeczeństwo zaczęło cię nazywać Grace. Przypuszczam, że imię Gwendolyn nie przysporzyło by ci popularności.
Przytaknęłam. Od tej chwili zamierzałam walczyć o swoją miłość. Reszta rozmowy z moją nową „ciocią” przebiegła na ustalaniu poziomu mojej wiedzy o historii i tym podobnych sprawach.
Wróciłam do pokoju koło dwunastej w nocy. Szpilki w mojej fryzurze się poluzowały, a moje nogi nieprzyzwyczajone do szpilek po prostu mi odpadały. Kiedy tylko przekroczyłam próg pokoju miałam ochotę upaść prosto na łóżko.
- Witamy panienko – wszystkie dygnęły
- Och. Myślałam, że już jesteście w łóżkach. – powiedziałam bardzo zdziwiona
- Nie wolno nam odejść dopóki panienka nam nie pozwoli.
- Bardzo was przepraszam, nie wiedziałam.
- Ależ, nie ma za co. Panienka życzy sobie, abyśmy naszykowały kąpiel?
- Nie tylko pomóżcie mi się wydostać z tej sukienki.
July wyjęła mi szpilki z włosów i dokładnie je wyczesała. Pozostałe dziewczyny uwolniły mnie ze spódnicy i rozpięły górę od sukienki.
- Dziękuję wam. Możecie już iść.
- Dobranoc panienko. – powiedziały dygając
Zaraz po ich wyjściu zdjęłam sukienkę, założyłam piżamę i rzuciłam się na łóżko.  Zaśnięcie nie zajęło mi nawet minuty.


tydzień później

- Panienko, już czas wstać. Spóźni się panienka na śniadanie. – Lily próbowała mnie przekonać
- Jeszcze pięć minut
- Panienko naprawdę pozwoliłyśmy panience spać zbyt długo.
Nie chętnie wstałam z łóżka. Wzięłam szybką kąpiel. Pokojówki przygotowały mi kanciaste niebieskie spodnie i luźną, białą koszulową bluzkę. Do nich znów dostałam szpilki, tylko tym razem kremowe. Zaczęłam się zastanawiać po co zabrałam swoje ubrania, ale nie protestowałam. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a do uszu włożyłam delikatne kolczyki z niebieskich opali.
- Dziękuję wam za pomoc. Macie wolne do obiadu.
- Dziękujemy panienko – nie mogłam ich odzwyczaić od tego ciągłego dygania
Szłam do jadalni jak zahipnotyzowana. Przez cały czas byłam pewna, że o czymś zapomniałam, ale nie miałam pojęcia o czym. Kiedy weszłam do jadalni zobaczyłam królową i Alicię. Gideona jeszcze nie było.
- Witaj moja droga. – powiedziała królowa widząc mnie w progu
- Witaj ciociu – odpowiedziałam po chwili wahania
- Usiądź koło mnie.
Usiadłam na wolnym miejscu koło królowej.
- Jak spałaś skarbie?
- Bardzo dobrze, dziękuję.
- Co podać panience? – spytał najbliższy lokaj, a widząc moja niepewną minę zaczął wyliczać - Naleśniki? Sałatkę owocową? Jajka? Może grzanki?
- Sałatkę owocową
- Oczywiście, zaraz podam – skłonił się i odszedł
W tym momencie Gideon wszedł do sali. Omiótł wzrokiem zebranych. Jego wzrok zatrzymał się na krótką chwile na Alicii potem zaś spoczął na mnie.
- Witam wszystkich. – przywitała się Gideon
Lokaj akurat przyniósł mi tacę z owocami.
- Dziękuję – powiedziałam do lokaja z uśmiechem
Gideon zajął miejsce koło Alicii, ale nie spuszczał ze mnie wzroku. Ona coś mu cicho opowiadała, ale on nie wyglądał jakby choć prze sekundę jej słuchał.
- Gideon – walnęła go łokciem – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Nic nie odpowiedział, więc krzyknęła.
- Do jasnej cholery, odpowiedz na moje pytanie.
- Alicio, damie ani przyszłej królowej nie wypada używać takich słów – skarciła ją królowa
- Przepraszam wasza wysokość, niepotrzebnie się uniosłam.
- Powinnaś popracować nad swoim zachowaniem. To nie był pierwszy taki wybuch. Nie wiem co się z tobą dzieje od tygodnia zachowujesz się kary godnie.
- Bardzo przepraszam
Od kąt pojawiłam się na dworze Alicia nie mogła zaznać spokoju. Nie spotykałam się z Gideonem więcej niż trzy razy nie licząc posiłków, ale jej chyba bardziej chodziło o względy królowej. Czuła się bezpieczna w ich związku, ale ewidentnie była wściekła, że nie jest już ulubienicą królowej. Widywałam „ciocię Sophię” częściej niż kogokolwiek. Opanowałam już większość zasad etykiety. Szczerze mówiąc nie wiele się zmieniło od dziewiętnastego wieku. Takie same sztućce, takie same tytuły, taka sama hierarchia, innymi słowami nic nowego. Gorzej było z historią, ale starałam się jak najszybciej wszystkiego nauczyć. Nie było to z resztą zbyt trudne, po tym jak musiałam się uczyć historii Anglii z dokładnością do piątego pokolenia krewnych każdego króla to wydawało się tak proste jak zjedzenie bułki z masłem. Z mojego rozmyślania wyrwała mnie królowa.
- Skarbie pamiętaj, że dzisiaj o czwartej jest konferencja prasowa. W reszcie powinniśmy cię wszystkim przedstawić.
- Skoro musimy – udałam poważnie zmartwioną
Wszyscy się roześmieli widząc moją do bólu sztuczną minę. Tylko Alicia pozostawała poważna i niewzruszona.
- Alicio, dziś wieczorem odbędzie się nasz bal zaręczynowy, mam ogromna nadzieję, że do tej pory nauczysz się śmiać. Nasi goście mogą być rozczarowani widząc twoje niezadowolenie. – powiedział Gideon wciąż śmiejąc się ze mnie.
Na jego uwagę natychmiast się uśmiechnęła. Widziałam, że ona naprawdę go kocha. Nie wiem czy zdawała sobie sprawę, że go traci, ale ja czułam się okropnie z tą świadomością.
Szturchnęła go delikatnie łokciem.
- Przestań. Przecież wszyscy wiedzą, że potrafię się śmiać.
- Nie tylko parę milionów ludzi, którzy czytają gazety lub oglądają telewizję.
Tym razem wszyscy się roześmiali. Skończyłam śniadanie.
- Bardzo przepraszam, że nie poczekam na wszystkich, ale muszę dopilnować wszystkich szczegółów związanych z dzisiejszym balem.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękujemy, Grace. – wszyscy starali się mi pomóc przyzwyczaić do nowego imienia, ale ja cały czas czułam się jakby mówili do mojej mamy - Nie wiemy co byśmy bez ciebie zrobili. – Alicia kontynuowała, a Gideon mrugnął do mnie porozumiewawczo
- Oczywiście kochanie. Możesz już iść. – powiedziała królowa
Skłoniłam się delikatnie i ruszyłam do wyjścia. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi poczułam znajome mdłości. Nie, nie, nie cholera wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Biegłam jak szalona w kierunku najbliższego znanego mi pokoju – biblioteki. Wpadłam do środka i natychmiast obraz przed moimi oczami się rozmazał.
- Aaaaa – wrzasnęłam zaskoczona
Spadłam na ziemię, dobrze że tylko z pierwszego piętra. Byłam w środku lasu, a dookoła nie było żywego ducha. To nie możliwe, pałac zbudowano w XVIII wieku, ale wcześniej na pewno nie było tu lasu!!! Kiedy ja jestem?


Pół godziny później

Znów poczułam mdłości i znalazłam się w naszych czasach tylko tym razem w ogrodzie. Na szczęście nie wylądowałam w fundamentach. Pojawiłam się na szczęście za różanym żywopłotem, który rósł w jednym z bocznych ogrodów. Uff, nikt mnie nie widział. Miałam pół godziny opóźnienia, więc była nawet zadowolona, że jestem prawie na miejscu. Jako, że mieliśmy prześliczną pogodę postanowiłam urządzić kolację w ogrodzie, a dopiero sam bal w Sali Balowej. Kiedy robotnic i ochmistrz ceremonii mnie zobaczyli natychmiast się skłonili.
- Witamy, prace przebiegają dobrze. Lampiony są już powieszone, a personel rozdzielony. Czy mamy od razu rozstawiać stoły, panienko Grace?
- Tak, zostały na tylko trzy godziny i wszystko ma być gotowe.
- Oczywiście. Proszę się nie martwić, wszystko będzie na czas.
- O boże gdzie ty niesiesz te kwiaty. – krzyknęłam na widok młodego chłopaka wynoszącego róże centralnie na słońce -  Natychmiast zanieś je do lodówek. Przecież one uschnął w trzy sekundy przy takim słońcu.
- Och, tak panienko, przepraszam. – powiedział patrząc na mnie jak w obrazek
- Nie patrz tak na mnie, tylko idź.
- Stawiać kwiaty na niewidzialnych stołach. - mruknęłam - Na pewno pan sobie poradzi? – zwróciłam się do mistrza ceremonii
- Proszę mi zaufać, panienko.
- W takim razie idę zobaczyć co z salą balową.
Odwróciłam się i pognałam, tak szybko jak to wypadało damie, do środka. Sala zapierała dech w piersiach, po za jednym szczegółem. Cała podłoga była zaśmiecona wszystkim czym się tylko dało. Płatki kwiatów, kawałki ciast, brudne szmaty po prostu jak przez ten piękny parkiet przeszedł tuzin świń. Dookoła nie było żywego duch ani jednej osoby ze służby. Wyszłam na korytarz i zobaczyłam biegnąca pokojówkę.
- Zaczekaj chwilę, proszę
Zatrzymała się niepewnie.
- Czy coś się stało?
- Znaleziono lekarstwo dla króla, to jakiś wymarły gatunek rośliny.
- Skoro wymarły, to znaczy że nie znaleziono.
- Ale każdy chce dostać nagrodę.
- Jaką nagrodę?
- Za dostarczenie tej rośliny, korona wyznaczyła nagrodę.
- I teraz każdy biega po pałacu i szuka wymarłej roślinki?
- Mniej więcej, panienko – powiedziała speszona
- W takim razie bądź tak dobra i powiedz im, że szukać wymarłej roślinki mogą dopiero po zakończeniu pracy, a teraz lepiej niech się zajmą przygotowaniem Sali Balowej. – już odchodziła kiedy dodałam – A i radzę szukać jej na dworze, bo raczej na marmurze nie rośnie.
- Oczywiście panienko.
Za czterdzieści minut wszystko było gotowe. Kucharze mieli już gotowe przystawki, a została nam jeszcze godzina. Byłam z siebie dumna. Teraz mogłam zajrzeć do królowej.
- Witaj skarbie. Słyszałaś już?
- Tak, wasza wysokość – dygnęłam – W związku z tą nieszczęsną nagrodą służba postanowiła przyjmować gości w Sali Balowej, która wyglądała jakbyśmy hodowali tu nie tylko wymarłe roślinki, ale przede wszystkim świnie.
- Tego się bała, ale ta nagroda to był pomysł Alicii. Ja i tak już nie mam nadziei.
- Proszę tak nie mówić. – zastanowiłam się chwilę – Kiedy wymarła ta roślina?
- Jakieś sto pięćdziesiąt lat temu. W naszym zoo usechł jeden z ostatnich okazów.

- Wasza wysokość, w takim razie jest jeszcze nadzieja.

                                                 Moje kochane,
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Jest mi bardzo przykro z powodu tak nielicznych komentarzy. To daje mi do myślenia i obawiam się że z powodu małej popularności będę musiała zamknąć bloga. :(

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 12.

Gwendolyn

- Może zechciałaby panienka wrócić do środka. Zaraz poślemy kogoś po pani rzeczy? – usłyszałam głos jednego z gwardzistów
- Dziękuję – powiedziałam z ulgą
- Nie ma za co. Wykonujemy tylko nasze obowiązki. – powiedział to z wyraźnym uśmiechem jakby był dumny ze swojej pracy
- Mimo to dziękuję.
Pośpiesznie zaciągnęłam Leslie do środka.
- Nigdy nie widziałam takiego tłumu dziennikarzy. Skąd ich się tyle nabrało?
- Podczas gdy ty tak dyskretnie zaczepiłaś Gideona przed szpitalem jakiś fotograf zrobił wam kilka ładnych odbitek. Widział cię jeden, potem ja się wmieszałam i zrobiło się jeszcze ciekawiej, wiec za pewne nie omieszkał przekazać swoim przyjaciołom, że potrzebuje jakiegoś wywiadu pod tą ładną odbitkę. Swoją drogą to naruszają miliony paragrafów  dotyczących przestrzeni osobistej i prywatność osób takich jak ty cz ja. Mogłabym im wytoczyć postępowanie karne z paragrafu…
- Gwen, znowu mówisz tym swoim prawniczym jazgotem. Od kąt zaczęłaś te przeklęte studia coraz częściej go słyszę. Mam dość.
- Ok. W porządku. To idziemy zobaczyć nasze pokoje?
- Hurra. Jasne, że tak. – krzyknęła jak mała dziewczynka
Zaraz po tych słowach wypruła jak strzała i pobiegła schodami w górę jakby była u siebie. Nie miałam zamiaru tu krzyczeć, ani tym bardziej gonić Leslie. Jedyne co mi pozostało to zaufać, że jej hiszpański jest na tyle dobry, żeby dowiedzieć się gdzie jest jej pokój od pałacowej służby. Koło każdych większych drzwi stało dwóch lokai, którzy w razie potrzeby mieli je otwierać dostojnikom. Ruszyłam w kierunku tych najbliżej schodów, gdy natknęłam się na pokojówkę.
- Przepraszam panienko. – już miała odejść, gdy nagle uświadomiła sobie coś - Czy mogę w czymś pomóc? – spytała niepewnie
- Tak. Jestem przyjaciółką sir de Villiersa i jego narzeczonej. Zostałam zaproszona do pałacu w związku z uroczystościami organizowanymi z okazji ich zaręczyn.
- Oczywiście. Panna Montrose?
Skinęłam głową. Po tych całych zamieszaniach z moimi rodzicami przyjęłam oficjalnie rodowe nazwisko, aby nie odcinać się w tej kwestii ani od jednych ani od drugich rodziców.
- Proszę za mną.
Ruszyłam w kierunku, który mi wskazała. Zaprowadziła mnie na pierwsze piętro i wskazała pokój w prawym skrzydle pałacu na samym końcu korytarza.
- W środku czekają już pokojówki panienki. Tuż obok jest pokój panny Fray.
- Dziękuję bardzo. Mam jeszcze prośbę.
- Słucham panienko.
- Panna Fray nie zbyt dobrz mówi po hiszpańsku, a zgubiłam ją w tych licznych korytarzach. Czy mogłabyś poprosić kogoś, aby jej poszukał i tu przyprowadził?
- Oczywiście panienko.
Dziewczyna odwróciła się i odeszła w kierunku schodów. Przed drzwiami mojego pokoju stało dwóch gwardzistów ubranych w eleganckie mundury. Kiedy podeszłam do ozdobnych biało-srebrnych drzwi, skłonili się i usłużnie otworzyli przede mną obie ich połowy. Skinęłam ich głową, a oni odwzajemnili ten gest. Zaraz po wejściu zobaczyłam delikatny błękit na ozdobnych ścianach z białymi ornamentami. Na suficie widziałam przepiękną sztukaterię i ogromny kryształowy żyrandol. Wszystkie meble zostały były białe w przepięknym stylu rokokoko. Ogromne łóżko przykryte ozdobną akwamarynową kapą subtelnie współgrały z kolorem ścian. Zobaczyłam też wielką kanapę z milionem poduszek i kilka miękkich foteli. W rogu stał biały fortepian. Koło ogromnych drzwi na taras stała toaletka, a na niej bukiet niebieskich róż.
- Witamy panienko – powiedziały chórem i delikatnie dygnęły
- Witajcie, ale proszę was nie dygajcie przede mną.
- Nie dygać? Jak to?
- Nie jestem nikim ważnym i z pewnością nigdy nie będę.
- Jest panienka gościem w pałacu.
- Tylko chwilowo. Mam do was pytanie.
- Słuchamy – powiedziały znów chórkiem
- Po co mi pokojówki?
Popatrzyły na siebie zdziwione, jakbym zadała całkiem głupie pytanie.
- Na przykład, żeby uszyć panience sukienki, naszykować kąpiel, umalować, upiąć włosy, posprzątać w pokoju, zaanonsować ewentualnych prywatnych gości, pomóc panience w uporządkowaniu planu dnia, przypominać panien…
- Dobrze zrozumiałam. Dziękuję wam. Chciałabym teraz zostać sama.
- Oczywiście, ale musimy najpierw zdjąć z panienki miarę. Do kolacji musimy uszyć panience sukienkę.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Chce panienka iść tak na kolacje z para królewską? – spytały przerażone
- No dobrze wygrałyście.
One mierzyły mnie tu i tam narzekając cicho na moją chudość, a ja przyglądałam im się dokładniej. Wszystkie miały takie same kremowe sukienki do kolan z białymi fartuszkami zakończonymi koronką przewiązanymi od pasa w dół. Włosy miały zaplecione w warkocze, a następnie związane z koka. Pozornie różniły się tylko kolorem włosów. Jedna z nich była szatynką, druga blondynką, a trzecia była ruda. Kiedy wychodziły uświadomiłam sobie, że nie znam ich imion.
- Poczekajcie chwilę.
- Tak panienko.
- Jak macie na imię?
- Ja jestem Lily – powiedziała blondynka i dygnęła
- A ja July – szatynka powtórzyła gest Lily
- A ja May – powiedziała cichutko ruda dziewczyna
- Lily, July i May jestem wam wdzięczna, możecie już iść.
- Dziękujemy. Przyjdziemy po panienkę, kiedy trzeba będzie się szykować na kolację.
- To ja dziękuję.
Gdy moje pokojówki w końcu wyszły opadłam na jeden z miękkich foteli.


Godzinę później

Siedziałam przy fortepianie i grałam fragmenty „Jeziora Łabędziego”, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Już chciałam krzyknąć proszę, gdy pomyślałam, że to tutaj nie przystoi. Wstałam i podeszłam do drzwi. Za nimi stał elegancki mężczyzna ubrany w uniform lokaja.
- Witam panienko. Królowa poleciła mi poprosić cię, abyś po kolacji udała się do jej prywatnego saloniku na drugim piętrze. Prosi abyś była sama.
- Oczywiście, dziękuję.
Skłonił się, a ja zaczęłam się zastanawiać nad motywami zainteresowania królowej moją osobą.
Niedługo później przyszły moje pokojówki. Niosły ze sobą pudełko, w którym jak się domyślałam była moja sukienka. Naszykowały mi kąpiel, umyły i uczesały włosy. Gdy były już suche, przyszedł czas na sukienkę. Była rubinowo czerwona, sięgała mi przed kolana i była na dość grube ramiączka. Na szczęście dekolt był dość mały. Jednak przeliczyłam się myśląc, że odbędzie się bez sukni do ziemi. Kiedy miałam już na sobie pierwszą warstwę moje pokojówki wyjęły z pudełka dość cienki i prawie przezroczysty srebrny materiał przypominający siatkę jaką tworzyły gwiazdy na nocnym niebie. Okazało się, że to był wierz spódnicy. Trochę poniżej pasa moje pokojówki zapięły mi ten materiał opadający kaskada, aż do kostek. Do tego dostałam srebrne szpilki, delikatny wisiorek w kształcie serca i kolczyki do kompletu. Moje włosy zostały przepięknie upięte szpilkami z rubinami. Byłam gotowa.
- Wygląda panienka przepięknie. – July wyglądała naprawdę zachwyconą
- Czy któraś z nas ma panienkę zaprowadzić?
- Tak proszę
Schodząc na dół ogromnymi marmurowymi schodami naprawdę czułam się jak księżniczka. Na szczęście widziała mnie tylko May, bo schodzenie po schodach w długiej sukni na szpilkach okazało się dość trudne. Gideon często śmiał się ze mnie, że jestem wyjątkowo niezdarna jak na osobę, która ma na drugie imię Grace. Ale w efekcie potknęłam się tylko dwa razy. Kiedy nareszcie doszłam do jadalni, lokaj zaanonsował moje przybycie, a ja weszłam do środka budząc powszechne zainteresowanie. Teraz pierwszy raz we współczesnych czasach przydały mi się lekcje Loży. Od tamtych czasów na dworze nie wiele zwyczajów się zmieniło. Może bardziej odrobinę przystosowano te stare do nowych czasów. Dzięki temu nie gubiłam się w tytułach, stanowiskach ani pozycji na dworze. Nie czułam się skrępowana, ale nie byłam pewna jaką pozycję ja sama posiadałam. Nie miałam tytułu i jedyną rzeczą jaka mnie tu trzymała było zaproszenie potencjalnego przyszłego króla. Starałam się nie wywyższać ponad nikogo i każdemu okazywać duży respekt. W końcu przyszła i Leslie. Przeprosiłam moje towarzystwo i powoli ruszyłam w stronę zagubionej przyjaciółki.
- Widzę, że księżniczka dziś nie odnajduje znajomych twarzy na dworze
- Nie żartuj Gwen. Ja nawet nie rozumiem co oni do mnie mówią.
- A kto ci bronił się pilniej uczyć?
- Raphael – wypaliła – mówił, że nie spotyka się z kujonkami
- Kiepska wymówka.
- Wiem – powiedziała z rezygnacja
- Trzymaj się blisko mnie. Będę twoim tłumaczem, wasza książęca wysokość – zażartowałam
- Nie odpuścisz mi?
- Nie – pokręciłam głową
Krążyłyśmy po Sali czekając na przybycie rodziny królewskiej. Lokaj właśnie wnosił na salę tacę z winem, gdy podszedł do nas młody i bardzo przystojny blondyn o włoskich rysach.
- Witam panie, jestem książę Nicolas De’levenc – powiedział to po francusku, więc założyłam, że pochodził z jednej z arystokratycznych rodzin, które zachowały tytuły po upadku monarchii.
- Witam wasza książęca wysokość, nazywam się Gwnedolyn Grace Montrose, a to moja przyjaciółka panna Leslie Fray. – powiedziałam również po francusku
- Gwen co on powiedział? – spytała szeptem
- Jest księciem, a nazwiska chyba nie musze tłumaczyć, ja nas przed stawiłam – streściłam jej w dużym skrócie
- Bardzo przepraszam, ale moja przyjaciółka nie zna zbyt dobrze francuskiego, powiedziałam jej tylko o czym rozmawialiśmy. – zwróciłam się do chłopaka
- Nic nie szkodzi, panno Gwiendeljni.
Zaśmiałam się. To była wielka wada mojego imienia, prawie w żadnym języku nie brzmiało jak powinno. Widząc moje rozbawienie, zakłopotał się.
- Czy powiedziałem coś nie tak?
- Nie, tylko myślę, że łatwiej będzie jeśli będzie mnie pan nazywał Grace.
- Może tak będzie lepiej, panno Graice. – było znacznie lepiej niż przy Gwendolyn
- Wracając do naszego problemu, może znajdziemy jakiś inny wspólny język. Może pani przyjaciółka mówi po hiszpańsku?
- Niestety
- W takim razie czy mógłbym spytać jakie języki zna biegle?
- Leslie jakie języki znasz biegle? – szepnęłam -Tylko to nie czas na popisy.
- Angielski
- Niestety chyba tylko angielski, sir.
- Wielka szkoda chętnie porozmawiałbym z uroczą panna Fray, ale nie znam angielskiego zbyt dobrze.
- Wielka szkoda.
- Zapewne są panie gośćmi naszego przyszłego króla i jego pięknej narzeczonej.
- Zgadza się. Nasze rodziny łączy długoletnia przyjaźń i liczne interesy. – przytaknęłam
- Doskonale pani mówi po francusku. Ma pani prawie niewyczuwalny akcent.
- Bardzo dziękuję.
- Czy mogę spytać ile języków jest w pani władaniu?
- Kilka
- Nie zechce mi pani zdradzić szczegółów?
- Nie chciałabym okazać się pyszna. – odpowiedziałam lekko mrużąc oczy
- Ależ jestem tego bardzo ciekawy. Nalegam
- Z używanych do dziś to francuski, hiszpański, włoski, angielski, duński, polski, niemiecki i jeszcze kilka – powiedziałam z lekkim uśmiechem
- Jestem pod dużym wrażeniem – skłonił się lekko – Jakie były powody do nauki tak wielu różnych języków?
- Głównie liczne podróże. Bardzo często się przeprowadzam i kiedy jestem w nowym miejscu to praktycznie jest używać miejscowego języka. Jednak nie we wszystkich tych krajach byłam. Po prostu  nauka języków sprawia mi dużą przyjemność i wypełniam tym swój wolny czas.
- Jest pani bardzo niezwykłą kobietą.


Reszta wieczoru upłynęła bez większych niespodzianek. Zaraz po kolacji ruszyłam w kierunku apartamentów królowej, ale na drodze stanął mi Gideon.
- Wyglądasz zdecydowanie zbyt ślicznie. Powinienem przydzielić ci dodatkowa ochronę, żeby jakiś złodziej nam nie ukradł tak cennego klejnotu.
- Przestań, - trzepnęłam go delikatnie w ramie - tu jest więcej ochrony niż w białym domu.
- Tylko trochę więcej. – nagle zmienił temat - Mam cię eskortować do królowej.
- Oczywiście gwardzisto – zażartowałam
W dobrych humorach doszliśmy na miejsce. Lokaj zastukał do drzwi.
- Wasza wysokość, przyszła panna Montrose
- Wprowadź ją.
- Wasza wysokość – dygnęłam
- Usiądź moje dziecko.
- Dziękuję – powiedziałam zajmując miejsce naprzeciwko niej
- Mógłbyś nas zostawić mój drogi? – zwróciła się do Gideona, który nie odrywał ode mnie wzroku
- Oczywiście, wasza wysokość – skłonił się wychodząc
- Jesteś śliczną dziewczyną.
- Bardzo dziękuję – powiedziałam spuszczając wzrok
- To wspaniały chłopak. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę jaki ciężar nosi król, nawet w dzisiejszych czasach. Jest dla mnie jak syn, pomimo, że znam go tak krótko. Nie chciałabym, aby do końca życia był nieszczęśliwy, bo ożeni się z niewłaściwą kobietą.
- Alicia na pewno okaże się odpowiednia – powiedziałam starając się nie okazać smutku
- Masz rację. Na pewno dobrze wyjdą zdjęcia ze ślubu, gazety będą zadowolone, oni może nawet początkowo szczęśliwi, ale to minie bardzo szybko. Pierwsza kłótnia i od razu wszystko się posypie. Widzisz moja droga, bez miłości nie ma szczęśliwego małżeństwa. Oczywiście dziennikarze dowiedzieliby się dopiero po latach, bo dobrze by to ukrywali, ale mi zależy na szczęściu Gideona.
- Mnie także, ale co ja mogłaby zrobić?
- Widzę jak ona na ciebie patrzy i że stara się tak samo patrzeć na nią przy kamerach, lecz miłości nikt nie zagra tak przekonująco jak można zagrać inne uczucia. On cię kocha, kochał jeszcze przed przyjazdem tu. On mi o wszystkim powiedział moja droga.
- Och. To znaczy o pod…ró… - zająknęłam się
- Tak, o podróżach w czasie także, ale głównie o tobie i tym co was łączyło i wciąż łączy. Czyż nie?
- TAK
- Jednak pamiętaj o jednym. Teraz już nie jesteś tylko ty i on, ale także prasa, opinia publiczna, cały dwór itd. Jeśli go poślubisz to nie tylko jego poślubisz koronę i Hiszpanię. Zostaniesz królową, a po mimo wszystkich tego zalet ma to swoje ogromne wady. Musisz się dobrze zastanowić, bo rozwody w rodzinach królewskich są skrajnie rzadkie i źle widziane.
- Ale to jeszcze niepewne, że to on zostanie królem. – w moim głosie była nuta nadziei
- Mój mąż umiera i niestety zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego już dawno podpisał stosowny dokument, ale wciąż czekamy na dzień w którym będzie miał dość sił by to osobiście ogłosić. – jej smutny głos wskazywał na małe prawdopodobieństwo takiego obrotu wydarzeń
- Bardzo mi przykro – powiedziałam kładąc dłoń na jej dłoni

Moje kochane rubinki,

Mam wielka nadzieję, że podoba wam się, że nasza ukochana para wraca na dobre tory. Boje się czy trochę was nie zanudzam tą dużą ilością osób postronnych. Jak zawsze proszę o komentarze dobre i złe, niestety ostatnio było ich bardzo mało. Dlatego proszę, jeśli czytacie mojego bloga to zostawcie mi jakiś znak :)

piątek, 15 maja 2015

Rozdział 11.


Gwendolyn

- Nie tym razem…
Wciąż stałam do niego odwrócona plecami, ale czułam jak każdy centymetr którego dotykał przechodziło ogromne ciepło. W połączeniu z zimnem przeszywającym resztę mojego ciała było to kojące uczucie. Jednak nie mogłam się na nim skupić. Wszystko przez Leslie. Gdybym miała odrobinę rozumu nie zostawiłabym jej samej ani na sekundę.
- Gwen, proszę nie uciekaj
Uratował mnie jeden z członków ochrony.
- Przepraszam sir, ale musimy już ruszać.
W tym momencie Gideon wyprostował się i puścił moją rękę.
- Za chwilę
- Niestety, ale królowa nalega…
- Oczywiście
Po raz pierwszy w życiu byłam wdzięczna losowi za obecność królowej i tylu postronnych ludzi.
- Gwenny musisz pójść z nami. Jestem bardzo ciekawa co takiego łączy cię z moim narzeczonym. – tym razem Alicia była uprzejma, ale odległa.
- Ja naprawdę muszę już iść – próbowałam się wykręcić
- Ależ nalegam. Tylko na chwilkę. – powiedziała kładąc rękę w okolicy mojego łokcia delikatnie wskazując mi drogę
Tym razem Gideon był autentycznie szczęśliwy z obecności Alicii. Dał znak ochronie, żeby odprowadzili mnie do samochodu. Nie miałam wyboru. Zrezygnowana powiedziałam:
- Oczywiście. Przecież nie odmawia się przyszłej królowej.
- To jeszcze niepewne.
Nic nie odpowiedziałam tylko ruszyłam w stronę samochodu. Jedyne o czym potrafiłam myśleć to jaką cenę przyjdzie Gideonowi zapłacić za moją nierozwagę i co takiego zrobi mu hrabia. Wsiadając do pojazdu wyczułam, że mam w kieszeni jakąś kopertę. Dyskretnie włożyłam rękę do kieszeni i wyjęłam z niej kolejny list zaadresowany do Rubina. Koło mnie usiadła Leslie, a zaraz obok niej usiadła Alicia. Otworzyłam go gdy tylko ruszyliśmy. Narzeczona Gideona była na tyle dobrze wychowana, że odwróciła wzrok w drugą stronę, ale Leslie nie mogła się powstrzymać.

Mój drogi Rubinie,
Wydawało mi się, że zrozumiałaś czego od Ciebie oczekuję i mogę liczyć na Twoje tajemnicze zniknięcie z życia mojego drogiego potomka. Jak rozumiem ta sytuacja nie była umyślna, lecz to niepotrzebna nieostrożność postawiła cię w tym rudnym położeniu. Liczę, że pamiętasz o naszej umowie i ten problem szybko przestanie mi spędzać sen z powiek. Wiem, iż nie byłaś głównym powodem naszego kłopotu. Wiedz, że mam sposoby, aby uciszyć, także Twoją niedyskretną przyjaciółkę. Chyba, że sama podejmiesz środki prewencyjne w niedalekiej przyszłości. Myślę, że powinnaś dogłębniej przeanalizować zasięg moich wpływów. Jesteś jeszcze młoda, ale już powinnaś odróżniać przyjaciół od wrogów.
                                                    Szmaragd

PS: Przyjmij więc radę od starszego człowieka: Warto szybko zrozumieć jak daleko sięgają końce sznurków, za które pociągają Twoi przeciwnicy, tylko wtedy szala zwycięstwa będzie mogła przeważyć się na Twoją stronę.

Czytała razem z tą różnicą, że ona trochę bardziej okazywała emocje temu towarzyszące. No dobrze dyszała z przejęcia coraz głośniej i głośniej, aż przerodziło się to w piski. Alicia patrzyła na nas ukradkiem co jakiś czas, ale nie komentowała. Nigdy nie byłam tak wdzięczna losowi za jej szlacheckie wychowanie i umiejętność opanowania emocji. Jednak widziałam, że tłamsi w sobie na przemian śmiech i zaszokowanie. Kiedy samochód zajechał pod pałac królewski Alicia wysiadła jako pierwsza. Lokaj skłonił się, gdy koło niego przechodziła. Ruszyłyśmy za nią do małego saloniku, w którym czekał już Gideon i królowa.
- Wasza wysokość – powitała królową Alicia
Poszłyśmy z Leslie w jej ślady.
- Witaj moja droga. – królowa zwróciła się Alicii – Czy mogłabyś pójść ze mną na chwilę do ogrodu.
- Jestem pewna, że twój uroczy narzeczony odpowie na wszystkie twoje pytania później. – dodała szybko widząc niemy protest w jej oczach.
- Oczywiście, wasza wysokość.
Patrzyłam jak wychodziła odbierając mi ostatnią nadzieję. Kiedy zamknęły się za nią drzwi Gideon wskazał nam miękkie fotele. Widziałam jak wiele kosztuje go czekanie, kiedy jest tak blisko celu. Zmienił się w czasie, gdy się nie widzieliśmy, pomimo ciepłego klimatu pobladł, schudł, a jego oczy już nie lśniły tym dawnym blaskiem.
- Leslie, czy mogłabyś nas zostawić?
- Oczywiście
- Leslie nie zostawiaj mnie – szepnęłam ściskając jej rękę.
- Już czas Gwen – powiedziała i pośpiesznie wyszła
Patrzyliśmy na siebie chwilę, aż w końcu Gideon przerwał tą ciszę.
- Jesteś bardzo blada. Dobrze się czujesz?
- Tak
- Dlaczego … odeszłaś?
- Mówiłam ci. Nie pasujemy do siebie.
- Nie wieżę ci. Jeśli masz odejść to chcę wiedzieć dlaczego?
- Nie mogę
Opuściłam wzrok. Wpatrywałam się w swoje kolana. On wstał, podszedł do mnie i kucną tak aby nasze oczy były na jednej wysokości.
- Gwen, musisz mi powiedzieć. Ja nie mogę tak żyć i widzę, że tobie też jest ciężko. Powiedz mi co się stało.
Popatrzyłam na niego oczami pełnym łez.
- Nie mogę – wyszeptałam
Patrzył na mnie dłuższą chwilę, a potem nieoczekiwanie przyłożył mi dłoń do policzka i delikatnie przyciągnął mnie do siebie. Kiedy nasze usta się spotkały zrozumiałam jak bardzo mi go brakowało. Łzy płynęły po mojej twarzy, aż w końcu oprzytomniałam. Odsunęłam się od niego przerażona.
- To się nie powinno wydarzyć. Przepraszam za to co się wydarzy. Ja nie chciałam.
- Gwen o czy ty mówisz? Co się wydarzy?
- Nic, nie powinno mnie tu być. O boże on cię wykończy
- Kto mnie wykończy i dlaczego? Nic nie rozumiem.
- Przepraszam - szepnęłam
Opadłam na fotel. Nie miałam sił. Czułam się taka słaba. Nie potrafiłam trzymać się od niego z daleka nawet przez dwa lata, nie potrafiłam go ochronić. Płakałam i płakałam, ale ból nie mijał.
- Listy – usłyszałam jego szept – ty też dostawałaś te cholerne listy.

Gideon

Nagle wszystko stało się jasno. Całe to uciekanie, chowanie się i brak jakiegokolwiek kontaktu nabrało nowego sensu. Teraz rozumiałem ona chciała mnie ochronić, ale do cholery mogła mi powiedzieć. A poza tym ucieczka nigdy nie jest rozwiązaniem.
- Powiedz, nie mylę się? Dostawałaś te głupie listy?
- Nie, nie mogę nic powiedzieć. – mamrotałam pod nosem jak obłąkana
- Gwen, ja też je dostawałem. Słyszysz.

Gwendolyn

Nagle odzyskałam świadomość i wróciłam do rzeczywistości. Łzy przestały lecieć i mogłam spojrzeć w oczy Gideonowi.
- Groził, że zabije Alicie? – powiedziałam to z dużą niepewnością
- W pewnym sensie masz rację – uśmiechnął się lekko - ale on wie, że to nie Alicia gości w moim sercu. – dodał całkiem poważnie
- Jak to? Przecież jesteście zaręczeni?
- Myślisz, że hrabia pisał do mnie listy, żeby mi pogrozić od tak dla rozrywki? – cały czas patrzył na mnie przekazując mi to co jeszcze nie zostało powiedziane
Potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć o co mu chodziło.
- To był warunek. Jeśli nie poślubisz Alicii to on zabije twoją …
- Ciebie Gwen. A właściwie to musiał się ograniczyć do cytuję –odchrząknął teatralnie – „spotka ją los o wiele gorszy od śmierci”.
- Gideonie - zaczęłam starając się pohamować napływające łzy – to, że znasz prawdę niczego nie zmienia. Musimy dopilnować, żeby nikt się nie dowiedział jak wiele wiemy. Tylko wtedy będziemy mogli się nawzajem chronić.
- Ja nie chcę żyć bez ciebie.
- Ja też, ale nie pozwolę żeby stała ci się krzywda.
- To jest tak zwane ryzyko konieczne. Nie mogę tak dłużej żyć. Hrabia na pewno prędzej czy później się dowie. Jeśli się rozdzielimy tylko ułatwimy mu zadanie.
- Ale …
- Nie ma żadnego, ale. Genny ja cię kocham i jestem gotów poświęcić dla ciebie wszystko. – te ostatnie słowa praktycznie wykrzyczał
- Ciszej. Chcesz żebyśmy od razu trafili na tortury?
- Masz rację. Ale nie mogę cię znowu stracić.
- Mnie też nie jest łatwo.
- Wiem. Musimy wymyślić jakiś rozwiązanie.
- Tymczasem nie mogę tu zostać.
- Jak to? Chcesz znowu odejść?
- Oczywiście, że nie, ale na dworze nie ma dla mnie miejsca. Według ciebie jako kto miałabym zostać?
- Jako przyjaciółka moja, Alicii i mojej rodziny w Anglii, która chciała się z nami spotkać i wziąć udział świętowaniu naszych zaręczyn. Leslie jest w tym momencie przydatna, jej obecność doda całej sprawie wiarygodności.
- Mówisz jak prawdziwy polityk, – roześmiałam się – lecz to nie rozwiązuje naszego problemu. To przejściowe rozwiązanie.
- Zawsze lepsze takie niż żadne. Szkoda, że nie masz tytułu, mogłabyś zostać damą dworu Alicii.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł w obecnej sytuacji.
- Jak to … a tak. Chyba powinienem do niej iść.
- Może skoro mamy tu zostać to pojedziemy do domu po nasze rzeczy?
- To bardzo dobry pomysł. Zawiadomię służbę o przybyciu nowych królewskich gości. Zaprowadza was do pokoi, kiedy wrócicie.
Odwróciłam się i już ruszyłam w stronę drzwi, ale Gideon przytrzymał mnie.
- Obiecaj, że nie uciekniesz. – zażądał
- Obiecuję
Wyszłam z pokoju i natychmiast zauważyłam Leslie siedząca na kanapie w rogu pokoju.
- Jak mogłaś? przecież wiesz jakie teraz grozi mu niebezpieczeństwo.
- Ja chciałam tylko ci pomóc. Wyglądasz jak żywa śmierć, nie masz w sobie ani grama radości życia i … - moja przyjaciółka była bliska płaczu
- Spokojnie, nie chciałam cię doprowadzić do takiego stanu, po prostu mamy teraz duże kłopoty i twój wyjazd będzie musiał się przedłużyć.
- Dlaczego?
- Opowiem ci po drodze. Na razie musisz wiedzieć, że zostajemy w pałacu jako przyjaciółki Alicii i Gideona, które chcą świętować ich zaręczyny razem z nimi.
- To cudownie. Zawsze marzyłam, że zamieszkam w pałacu i będę księżniczką. – zachwyt Leslie przekraczał nawet jej reakcję nad tortem czekoladowo-orzechowym, które upiekłam jej na ostatnie urodziny
- Leslie nie będziemy księżniczkami
- CŚŚŚ. Nie psuj mi tej chwili.
Tak debatując doszłyśmy do wyjścia, gdzie czekał na nas samochód, ale niestety nie tylko z szoferem. Przed pałacem gnieździły się tłumy dziennikarzy. Kiedy tylko przekroczyłyśmy próg oślepiło nas nie tylko słońce, ale także miliony fleszy od aparatów. W głowie kręciło mi się od miliardów pytań zadawanych jednocześnie przez natarczywych reporterów. Straż pałacowa starała się ich odsunąć, ale mieli przewagę liczebną.

Moje kochane,
Tym razem udało mi się wyrobić w terminie. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał. Jak zawsze bardzo proszę o liczne komentarze J