Podoba wa się ten blog

czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 6.

Gwendolyn

Ręce mi drżały, ale otworzyłam kopertę i wyjęłam dwa bilety do PARYŻA. Rzuciłam się Gideonowi na szyję.
- Czy to znaczy, że ze mną pojedziesz? – spytał ze śmiechem
- Jasne, że tak
- Uff
- Dlaczego miałeś wątpliwości?
- No, bo nigdy wcześniej razem nie wyjeżdżaliśmy, a teraz tak długo się nie widzieliśmy i myślałem …
Nie miałam zamiaru dłużej słuchać tych słodkich bzdur i po prosu pocałowałam go. Gideon zrobił to samo co kiedyś na balu u Państwa Pimblebotton: westchnął i przyciągnął mnie mocno do siebie. Nie wiem jak długo to trwało, ale nagle poczułam mdłości i mój chłopak zniknął mi z przed oczu. Koło chonografu nie było nikogo.
- To w takim razie widzimy się na lotnisku jutro o dziesiątej? – usłyszałam głos Gideona za plecami
- Oczywiście – potwierdziłam całując go na pożegnanie.


Gideon

Kiedy wchodziłem na naszą klatkę schodową Raphael właśnie witał Clarissę w naszych dziwach. Nie pozostało mi nic innego jak przerwać im ich sielankę dopóki mają na sobie ubrania. Wszedłem do środka zaraz za dziewczyną. Postanowiłem im nie przeszkadzać. Poszedłem do sypialnie i spakowałem się do podróży. Pomiędzy ubrania wrzuciłem też małe, czerwone pudełeczko. To już niedługo – pomyślałem. Zamknąłem walizkę i wyszedłem z mieszkania. Nie miałem gdzie przenocować. Widziałem tylko dwie opcje: Falk lub Gwen. Wolałem się nie narażać mamie mojej dziewczyny, więc wybrałem wuja.


Gwendolyn

Punktualnie o dziesiątej spotkałam się z Gideonem na lotnisku. Lecieliśmy około sześciu godzin. To było takie cudowne jak we śnie.
- Paryż to chyba najpiękniejsze miasto świata – powiedziałam do Gidena, gdy jechaliśmy taksówką do hotelu.
- Kiedy jesteś ze mną cały świat wydaje się rajem
Nie mogłam pohamować wzruszenia i po policzkach popłynęły mi łzy. Gideon nie zachowywał się jakbym czyniła dla niego świat lepszym, ja byłam jego światem.
- Hej, skarbie. Co się stało?
- Nic tylko tak się cieszę, że cię mam.
Taksówka zatrzymała się pod malutkim i uroczym hotelem nad samą Sekwaną. Wyglądał prześlicznie. Był cały porośnięty różami i miał malutkie białe balkony.
- To najbardziej romantyczne miejsce jakie widziałam.
- Poczekaj chwilę z tym werdyktem – powiedział uśmiechając się tajemniczo
W recepcji zabrano od nas bagaże i zaprowadzono na trzecie piętro do naszego pokoju. Od razu podbiegła na balkon i zobaczyłam brzeg Sekwany, a po drugiej stronie wieżę Eiffla.
- Teraz to faktycznie najbardziej romantyczne miejsce na Ziemi – powiedział Gideon stając za mną i obejmując mnie w pasie
- Tu jest cudownie – westchnęłam wdychając zapach róż
Nagle uświadomiłam sobie, że czegoś brakowało w naszym bagażu.
- Zapomnieliśmy o chonografie – krzyknęłam przerażona
- Spokojnie jest w mojej walizce
- Uff – westchnęłam z wyraźną ulgą
- Chodźmy coś zrobić – zaproponował
- Co na przykład?
- Byłaś kiedyś w Paryżu
- Nigdy
- W takim razie mamy bardzo wiele do zrobienia – powiedział ciągnąc mnie w stronę wyjścia.
Do wieczora spacerowaliśmy po mieście. Gideon zaproponował żebyśmy popłynęli w rejs po Sewkanie. Na pokładzie zjedliśmy kolację. Wróciliśmy do hotelu około północy. Natychmiast padłam na łóżko i zasnęłam tak mocnym snem jak nigdy w życiu.

Gideon

Gwen zasnęła natychmiast i ja poszedłem w jej ślady, ale w przeciwieństwie do niej obudziłem się wcześnie. Byłem na nogach już o dziewiątej. Teraz, albo nigdy – pomyślałem przełamując strach. Przemknąłem przez łazienkę, ubrałem się i zostawiłem Gwen kartkę na stoliku nocnym. Wybiegłem z pokoju delikatnie zamykając drzwi.

Gwendolyn

Kiedy się obudziłam Gideona nie było w pokoju. Myślała, że poszedł po śniadanie, ale gdy usiadłam na łóżku zobaczyłam małą karteczkę.
Nie chciałem cię budzić.
Mama zadzwoniła i muszę do niej wpaść (Raphael).
Zobaczymy się o 19:00 pod wieżą Eiffla.
W sklepach na pewno kupisz sobie coś ładnego :)

Gideon

No tak. Cały Gideon. Tylko ciekawe co znowu nabroił młody de Villiers. Rozmyślałam biorąc prysznic. Po śniadaniu zadzwoniłam do Leslie, ale nie odebrała. To było nie podobne do niej. Nagrałam się na sekretarkę. Nie wiedziałam co mam teraz robić. Nie pozostało mi nic innego jak pójść za radą Gideona i ruszyć na zakupy. Zabrałam torebkę, telefon i wyszłam z hotelu. Kiedy wchodziłam do pierwszego sklepu usłyszałam dzwonek mojej komórki. Leslie – pomyślałam. Nie pomyliłam się.
- Cześć – usłyszałam głos moje przyjaciółki – Dzwoniłaś?
- Tak, dzwoniłam. Gdzie się podziewałaś?
- Byłam w Lówrze na wycieczce z rodzicami, a ty co robisz?
- Jesteś w Paryżu?
- Tak. Mama w ostatniej chwili znalazła jakieś tanie bilety i dziś rano przyleciałam. A co?
- Bo mnie Gideon zabrał do Paryża.
- IIII…Serio? Gdzie jesteś? – moja przyjaciółka piszczała do słuchawki
- Tak serio. Na zakupach.
- Czy znalazłaś faceta, który chodzi po sklepach?
- Nie Gideon pojechał do mamy, Raphael znów coś przeskrobał.
- Aha. – powiedział jakby się na czymś zastanawiając – Więc to już – szepnęła jakby sama do siebie
- Co już? – byłam w największym stopniu zdumiona
- To nie do ciebie, Gwen. Moja mama JUŻ złapała taksówkę. – podkreśliła słowo Już, ale to jakoś nie pasowało do tego szeptu
- Aha – powiedziałam niepewnie
- Zaraz u ciebie będę. Musisz dziś wyglądać zjawiskowo. Nigdzie się nie ruszaj.
- Oook to czekam.
Dziesięć minut później Leslie wpadła mi w objęcia. Piszczałyśmy i ściskałyśmy się na przemian. Ludzie na ulicy patrzyli na nas jak na wariatki, więc w końcu przestałyśmy i rzuciłyśmy się w szał zakupów. Moja przyjaciółka uparcie twierdziła, że muszę kupić IDEALNĄ sukienkę z naciskiem na IDEALNĄ! Latałyśmy po sklepach i wydałyśmy chyba majątek, ale Leslie ciągle szukała mi tej cudownej kreacji na dzisiejszą randkę z Gideonem. Kiedy wreszcie ją znalazłyśmy nie żałowałam, że spędziłyśmy tyle czasu w przymierzalniach i że nogi mi odpadały. Sukienka była bardzo elegancka, ale jednocześnie subtelna i delikatna: długa do ziemi, bez ramiączek z rubinowego jedwabiu z delikatnymi srebrnymi wstawkami. Leslie piszczała z radości, a ja byłam w niebo wzięta. Później miałam przyjemność szukać do niej IDEALNYCH butów i biżuterii przy okazji kupując masę innych. Na koniec miałyśmy okazję się zrelaksować u manikiurzystki, makijażystki i fryzjera, który upoił moje włosy w śliczne loki. Jeszcze nigdy nie wyglądałyśmy tak ślicznie. Na koniec poszłyśmy na obiad i choć Leslie nie pozwoliła mi dużo zjeść, żebym się dopięła w sukience byłam bardzo szczęśliwa. Wróciłyśmy do hotelu o 17:30. Miałam jeszcze półtorej godziny. Chciałam się rzucić na łóżko, ale przypomniałam sobie o fantastycznych włosach i usiadłam na krześle. Byłam tak zmęczona, że zasnęłam momentalnie. Leslie obudziła mnie dopiero godzinę później. Poprawiła mi włosy i pilnowała, aby każdy szczegół by IDEALNY.
- Leslie to nic takiego. To tylko kolacja.
- Nigdy nie wiadomo co może się stać w Paryżu. – mówiła tajemniczo
Poddawałam się wszystkim tym zabiegom z należytym spokojem i punktualnie o 19:00 byłam pod wieżą Eiffla. Nigdzie nie widziałam Gideona, ale wśród tych tłumów ciężko było go dostrzec. Swoją drogą zdziwiła mnie taka ilość, ubranych jak na obiad z królową, osób. Teraz dziękowałam Leslie, bo dzięki niej nie wyróżniałam się z tłumu. I nagle tuż przed moim nosem zobaczyłam wielki panel informujący o kolacji na Wieży i późniejszym pokazie fajerwerk. Plakat informował też o konieczności zarezerwowania stolika na dolnym lub górnym tarasie (na drugim był tylko jeden stolik). Byłam pewna, że będziemy siedzieli na drugim, bo rezerwacje przyjmowali od TRZECH MIESIĘCY. Dziwne, że w ogóle zdobył dla nas stolik. Nagle od jednej z grup osób mniej więcej w moim wieku odłączył się wysoki i przystojny chłopak o blond włosach. Kiedyś zapewne kolana by pode mną zmiękły, ale teraz kiedy poznałam i pokochałam Gideona nikt inny nawet nie istniał.  Podchodził coraz bliżej i bliżej.
- Cześć, jestem Nik. A ty? – powiedział nonszalancko
- Gwen – odparłam uprzejmie
- Co taka śliczna dziewczyna robi tu sama?
- Czekam – odparłam chłodno, rozglądając się za Gideonem
- Stara sztuczka słonko.
- Słucham?
- Nie udawaj, że kogoś masz gdy przystojny nieznajomy chce cię przygarnąć do stolika. Na pewno czekasz tylko na takiego co by to zrobił, więc odpuść i postaraj się być miła.
Co za palant. Już miałam mu coś odburknąć, ale w tym momencie zobaczyłam Gideona idącego w moją stronę. Dziwne było to że patrzył na wszystkich tylko nie na mnie.
- Przepraszam – powiedziałam do tego nadętego narcyza i ruszyłam w stronę Gideona
On jednak nie dał mi odjeść i złapał mnie z rękę.
- Ej. No co ty? Na serio? Wolisz jego od mnie?
- Każdego – wyrwałam mu się i ruszyłam w swoją stronę
- Tylko żebyś nie żałowała – krzyknął za mna
- Bufon – burknęłam
Kiedy byłam na wyciągnięcie ręki od Gideona on dalej na mnie nie patrzył. Zdziwiłam się, ale powiedziałam spokojnie.
- Gideon, tu jestem.
- Gwenny?
- Nie potwór z loch nes.
- Przepraszam cię, ale … - patrzył na mnie jakby odjęło mu mowę
- Coś nie tak? – spytałam przerażona
- Nie tylko nie myślałem, że możesz wyglądać jeszcze piękniej niż w moich marzeniach.
- Było widać jak o mało mnie nie pominąłeś. – dodałam z nutką ironi
- Gwenny, ja … - wyraźnie nie umiał znaleźć wymówki, coś rozpraszało jednak jego uwagę - Chodź nasz stolik czeka. Idziemy na górny balkon. – dodał szybko przerywając ciszę
- Jak zdobyłeś ten stolik? – zadałam to pytanie bardzo automatycznie, ale w ciąż myślałam o jego rozproszeniu i niepewności w oczach
- Mam swoje sposoby. – uśmiechnął się filuternie -  Pani pozwoli – powiedział szarmancko podając mi ramię
Uznałam, że musiało mi się wydawać. Przyjęłam jego ramię i oboje pomaszerowaliśmy do windy …


Witajcie kochane,

Zgodnie z obietnicą rozdział jest dłuższy i mam nadzieję, że bardziej emocjonujący. Mam ogromną nadzieję, iż wam się podobał i będziecie czekać na następny. Niestety może być później niż zwykle, bo Pani od polskiego nie uznaje moich opowiadań za literaturę godną oceny :) Jak zwykle proszę o komentarze …

środa, 18 lutego 2015



Która część jest waszą ulubioną? I co wam się najbardziej w niej podoba?
Rozdział 5.

Gwendolyn

- Uważam, że to bardzo rozsądny pomysł – zgodził się Falk
- A więc Gwendolyn i Gieon marsz do szatni się przebrać na trening. Będziecie dziś ćwiczyć z pierwszą grupą, a później oczekujemy was na elapsji. – zakomenderował – Ciekawe dlaczego Charlotty jeszcze nie ma?
- Ciotka Glena kazała przekazać Panu ten list. Myślę, że tam tkwi odpowiedź. – rzekłam do Wielkiego Mistrza podając mu kopertę
- Dziękuję Gwendolyn.
- Idziesz? – zapytał Gideon
- Tak
Pobiegliśmy do szwalni madame Rossini i przebraliśmy się w przygotowane czarne stroje treningowe. Kiedy weszliśmy do Sali nikogo jeszcze nie było.
- Jesteśmy pierwsi – powiedziałam
- Owszem. To czego mam cię dziś nauczyć?
- Mamy od tego trenera, wiesz?
- Wiem, ale ja jestem lepszy i przystojniejszy – rzucił wytrzeszczając do mnie zęby
W tej chwili zaczęli się schodzić strażnicy i niektórzy adepci, a zaraz za nimi nasz trener - Pan Kingslej. Zauważyłam wśród nich Pana Marleya i zaraz zrobiło mi się go żal. Prawie wszyscy byli od niego wyżsi i znacznie lepiej zbudowani. Mały i tłusty Pan Marley  w obcisłym czarnej bluzce na grube ramiączka i czarnych spodniach siedem ósmych prezentował się żałośnie. Ten strój nawet mi się podobał, ale na Gideonie lub tej lepiej zbudowanej większości. Na mnie też wyglądał nieźle. Przez te ostatnie dwa lata ćwiczeń na tajnych lekcjach dorobiłam się niezłej kondycji i nawet całkiem ładnie zbudowanego ciała. Nie miałam barów jak ci faceci, ale spokojnie mogłam konkurować z niejedną biegaczką lub akrobatką. Wydawało mi się, że Gideon też zauważył jakąś zmianę, ale nic nie powiedział tylko coraz uważniej mi się przyglądał.
- O jest i nasz diament. Robert Kingslej bardzo mi miło – wyciągnął do niego dłoń
- Gideon de Villiers
- Słyszałem od pana kompanów, że jest Pan doskonałym fechmistrzem. Czy to prawda? - spytał
- Myślę, że to duża przesada – odparł skromnie
- No cóż zobaczymy, bo dziś mamy w planach walkę w ręcz i szermierkę. Lepiej się dobrze rozgrzejcie, bo nikt z tond nie wyjdzie puki nie zaliczy obydwu stanowisk w stopniu satysfakcjonującym. – powiadomił nas trener
- Czy to znaczy, że nasza dziewczynka tutaj nocuje? – drwili strażnicy
Żaden z nich nie był przy moich ćwiczeniach z Charlottą, ponieważ trener uznał, że ze względu na moje zacofanie będę pobierać indywidualne lekcje. Potem jednak zmienił zdanie, gdy dorównałam mojej kuzynce we wszystkim, a w walce w ręcz nawet byłam ciut lepsza.
- Bardzo zabawne. – rzucił Gideon
- Nie oceniaj książki po okładce – zachichotał trener
Mój chłopak i inni spojrzeli na niego zdziwieni, ale nic nie powiedzieli.
- Od czego wolicie zacząć? – spytał
- Od szermierki – krzyknęli chórem
- A więc wszyscy mają wziąć swój sprzęt z pod ściany. Pani po prawej, Panowie po lewej stronie filara. Kiedy wszyscy mieli na sobie sprzęt oprócz hełmów, trener zaczął wyjaśniać zasady.
- To bardzo proste. Mamy dwa pola, więc będą walczyć dwie pary jednocześnie. Jako, że panna Charlotta nas opuściła Gwen będzie musiała walczyć z mężczyzną. Kto przegra odchodzi. Zwycięzca zostaje i walczy dalej. Jasne?
- Tak trenerze. – znów odezwał się zgodny chór
Kiedy trener wyznaczał pierwsze pary, Gideon odezwał się do mnie.
- Nie martw się. Oni też kiedyś zaczynali.
- Nie martwię się – powiedziałam dusząc w sobie śmiech.
Gdybyś tylko wiedział pomyślałam.
- Może mam z nimi pogadać? To przestaną się z ciebie śmiać. – zaproponował
- Hej, może trochę więcej wiary? – udałam oburzenie
- Gwen wiesz, że nie chciałem cię urazić, ale oni ćwiczą od lat a to jest twoja druga lekcja. Swoją drogą to dziwne. Przecież miałaś mieć indywidualne lekcje. Jak przekonałaś trenera?
- Nie musiałam. Sam tak postanowił.
- Gideonie, twoja kolej – krzyknął trener
Mój chłopak stał, założył hełm i podszedł do przeciwnika. Wiedziałam, że wygra, ale poczułam dreszczyk emocji. Oczywiście zwyciężył i walczył dalej z innymi. W końcu przyszła moja kolej.
- Gwen, teraz ty.
Nie stanęłam naprzeciwko Gidona, lecz jakiegoś strażnika. Postanowiłam, że będę udawać niedoświadczoną, żeby zyskać przewagę.
- Masz ze sobą chusteczki, dziecinko?
- Nie. A co? - starałam się udawać przestraszoną i zestresowaną, aby podbudować jego pewność siebie
- Będą ci potrzebne gdy polegniesz z kretesem.
- No cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz.

Trener chichocząc dał sygnał do rozpoczęcia walki. Pięć minut później mój przeciwnik schodził z pola walki ze speszonym wyrazem twarzy. Pan Kingslej chichotał jeszcze głośniej, gdy pokonałam następnego przeciwnika i kolejnego i kolejnego, aż wreszcie nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem, bo wszyscy mieli coraz bardziej zdziwione miny, włącznie z moim ukochanym, który pokonywał przeciwnika za przeciwnikiem na sąsiednim polu walki. W końcu zostaliśmy tylko we dwoje i trener ogłosił walkę zwycięzców. Tym razem wiedziałam, że nie ma żartów. Z nim mi nie pójdzie tak łatwo jak z tamtymi. Kiedy trener dał sygnał na rozpoczęcie walki wszyscy wstrzymali oddech.
Nasza walka trwała naprawdę długo i może coraz większe zdziwienie i zmęczenie Gideona sprawiły, że w końcu go pokonałam. Zaczerpnęłam głęboko powietrza. W całym pomieszczeniu nikt oprócz trenera nie wydawał z siebie najcichszego dźwięku. On zaś śmiał się coraz głośniej, aż wreszcie uspokoił się trochę i spytał:
- I co? Dalej uważacie, że Gwen będzie tu nocować?
Nikt nic nie odpowiedział. Zdjęłam hełm i rzuciłam im pogardliwe ale i triumfalne spojrzenie.
- A nagrodą dla zwycięzcy jest odbycie tylko tylu walk wręcz ile będzie chciał. W tym wypadku chciała. Może odmówić walki z kimkolwiek. – podkreślił ostatnie zdanie
- Gratuluje Gwendolyn – trener podał mi dłoń
- Dziękuję
Gideon i reszta wciąż wyglądali na oszołomionych. Dopiero teraz zaczęli traktować mnie poważnie. No cóż ich problem pomyślałam.
- A wy co tak siedzicie jak kołki? Nie popisaliście się wy moi wielcy wojownicy. Marsz się przebrać do walki w ręcz.
Wszyscy pobiegli się przebrać i ja też. Co prawda nie wiedziałam, czy będę walczyć ale ten strój był o wiele wygodniejszy.
-  A więc Gwendolyn, będziesz walczyć? – spytał trener gdy wszyscy wrócili
- Jeszcze nie wiem. – powiedziałam z wielką godnością
Nie pasowała mi ta rola. Nie chciałam być dla nich zimna i odległa, ale skoro inaczej mnie nie szanowali to trudno. Myślałam, że będą mnie traktowali jak jedną z nich. Byłam bardzo przygnębiona. Usiadłam pod ścianą i obserwowałam walki. Gideon usiadł koło mnie. Nie wydawał się zły, lecz ciągle jeszcze był zaskoczony.
- Gwen, gdzie się tego nauczyłaś i kiedy?
- No wiesz przez ostatnie dwa lata miałam sporo czasu. Nie gniewasz się? – spytałam trochę zaniepokojona
- Nie, ale mogłaś mnie uprzedzić. Wtedy nie dałbym ci takich forów – powiedział to z uśmiechem, więc wiedziałam, że wszystko jest  ok
- I tak byś nie wygrał.
- Jeszcze zobaczymy.
Objął mnie ramieniem i szepnął:
- Patrz na tego fajtłapę. Jak on ma się niby obronić? – mówiąc delikatnie wskazał dłonią na Pana Marleya.
- Oj, przestań. To nie jego wina. Do tej pory nikt od niego nie wymagał tego rodzaju umiejętności. On przecież zajmował się nami i chronografem.
- No właśnie. Co on by zrobił, gdyby ktoś chciał ukraść chonograf. – Gideon jak zwykle miał swój ironiczny uśmieszek
- Twoi protegowani strażnicy też nie potrafili go upilnować – powiedziałam z przekąsem – Lucy i Paul chyba nie mieli trudności z kradzieżą?
- To zupełnie co innego. Zdrady nie da się przewidzieć.
- Tłumacz to jak chcesz. A teraz się rusz, bo twoja kolej.
Gideon wstał i podszedł do przeciwnika. Wyglądało to dość makabrycznie, bo staną naprzeciwko jednego z najwyższych i najsilniejszych strażników jacy byli w sali treningowej. Jednak mój chłopak rozegrał to bardzo sprytnie, zręcznie unikał ciosów czekając aż przeciwnik opadnie z sił. Po jakiś dziesięciu minutach intensywnego nacierania przeciwnik zmęczył się i Gideon uderzył. Wielki mięśniak upadł na matę, a dookoła usłyszałam wiwaty na cześć zwycięzcy. Kiedy pokonał już wszystkich spojrzał na mnie pytająco. 
                                            
                                          Hej kochane,
Dzisiejszy rozdział jest bardzo króciutki i podejrzewam, że macie ochotę mnie udusić. Chciałam was przeprosić, ale i prosić o zrozumienie, bo tygodniu Pani od francuskiego, matmy i Pan od fizyki zapowiedzieli na sprawdziany. Obiecuję wam, że następny będzie dużo dłuższy :)

sobota, 14 lutego 2015



Cześć Kochani <3,

Jak spędzacie Walentynki? Z drugą połówką, sami z przyjaciółmi czy może nie obchodzicie tego święta. Od rana zastanawiam się jak nasi bohaterowie spędzają Święto Zakochanych. Jakieś pomysły?

piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 4.

Gwendolyn

- Uff – westchnął zamykając za nimi drzwi.
- Co cię tak bawi? – zapytał z oburzeniem
- Nic, nic tylko fajnie cię nazwała – moje ciasteczko tak?
- Możesz sobie darować?
Pokręciłam głową wciąż chichocząc pod nosem.
- Za to zauważyłem, ż ktoś tu się poduczył francuskiego jak mnie nie było? – Gideon skierował rozmowę na inny temat
- To nie jedyna rzecz, której zdążyłam się nauczyć.
- Nie wyjawisz mi cóż to za umiejętności? – tym razem to on się śmiał
- Nie, ale wyjawię ci, że w poniedziałki, środy i piątki oprócz elapsji mamy obowiązkowe treningi w związku z tą drugą lożą.
- Tak? Czy tak wytrenowani supermeni jak ja też i czy dziewczęta ćwiczą w jednej sali z facetami – zapytał wyraźnie zainteresowany
- Tak i tak. Pamiętasz, że jestem tam jedyną dziewczyną?
- Czyli, będę miał wiele okazji, żeby cię czegoś nauczyć.
- Oczywiście, zupełnie tak jak Charlotta. – nie mogła się powstrzymać i przewróciłam oczami
- Znów poprosili ją o pomoc? Porozmawiam o tym z wujem. To musi bić dla ciebie przykre ciągle pobierać u niej lekcje. – powiedział to z taką troską w głosie, że o mały włos a bym mu wszystko wygadała
- Nie nie trzeba. Ma to i swoje dobre strony – odrzekałam wymijająco
- Mianowicie?
- Oj przestań. Nie jesteśmy na komisariacie policji, a ja niczego nie ukradłam panie de Villiers.
- A mi się wydaje, że jednak Pani ukradła Panno Shepard.
Mówiąc to zbliżył się do mnie z szerokim uśmiechem.
- Słucham? – naprawdę nie wiedziałam o co mu chodzi
Patrzył na mnie jakby chciał mi o czymś przypomnieć, a potem przyciągnął mnie do siebie i szepną.
- Ukradłaś moje serce Gwenny.
W jego słowach było tyle czułości, że zapragnęłam już na zawsze żyć tą jedną chwilą. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Na szczęście nie musiałam. Gideon spojrzał mi prosto w oczy jakby chciał się upewnić, że jestem prawdziwa, a później oboje zapomnieliśmy o bożym świecie wtuleni w swoje ramiona. I nagle cały czar prysł.
- Aaa … co tu się wyprawia? – krzyknął wciąż nieźle wstawiony Raphael jednocześnie podnosząc się z kanapy
Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Gideon sprawiał wrażenie zupełnie wytrąconego z równowagi. Chwyciłam go za ramie jakby upewniając się, że wszystkie zęby jego brata pozostaną na miejscu. Opanował się jednak i odburknął tylko:
- Nic, ty pajacu
- Pajace to są w cyrku, a ja jestem nowym playboyem – odparł z zupełną powagą
Po tych słowach nie wytrzymałam i zaczęłam chichotać.
- To może ja zaparzę ci jakieś ziółka i przyniosę aspirynę – powiedziałam dusząc się ze śmiechu
Kiedy wróciłam obaj siedzieli obok siebie na kanapie i dyskutowali o urządzaniu prywatek. Z tą różnicą, że Raphael nie wiedział o co chodzi, a Gideon wiedział aż za dużo.
- Ok, skarbie może odłożycie tą debatę do czasu, gdy twój brat będzie w stanie to zapamiętać dłużej niż dziesięć minut. Idź pod prysznic i marsz do łóżka. Na pewno jesteś zmęczony, a ja spróbuję docucić twoje młodsze ja.
- O wypraszam sobie, ja w jego wieku nawet nie dotykałem alkoholu. – odparł oburzony
- Tak tak, wiem. Super tajna loża i odpowiedzialność skłaniały cię do rezygnacji z wielu przyjemności. Szkoda tylko, że z rozkazywania mi na każdym kroku nie.
- Co proszę? Ja ci nigdy, przenigdy nie rozkazywałem
- Chyba jednak tak – powiedziałam z filuternym uśmiechem
- Tylko wtedy, gdy to było konieczne.
Za pół godziny obaj spali smacznie. Jeden w sypialni drugi w salonie. Nic tu po mnie pomyślałam. Zeszłam na dół do sklepu i zrobiłam zakupy. Zaniosłam je na górę i rozpakowałam, bo do naleśników zużyłam wszystko co znalazłam i było jadalne. Napisałam karteczkę z informacją, że poszłam do domu i zostawiłam ją koło łóżka Gideona. Do domu pojechałam taksówką. Po drodze opowiedziałam wszystko Leslie. Kiedy dojechałam poszłam od razu na górę. Ponieważ na kolacje nie zdążyłam wolałam unikać Lady Aristy, ciotki Gleny a w szczególności Charlotty. Nagle uświadomiłam sobie, że nie poddawałam się dziś elapsji. Ogarnęło mnie przerażenie, iż znowu będę musiała uciekać przed członkami mojej rodziny, aby uniknąć aresztu.
- I tak już nic na to nie poradzę – szepnęłam sama do siebie
Poszłam się umyć i od razu położyłam się do łóżka. Mdłości nie nadchodziły, więc udało mi się zasnąć.

Gideon

Obudziłem się o 9:00 rano. Obróciłem się na łóżku chcąc spojrzeć na Gwenny. Ku mojemu zdziwieniu nie było jej tam. Pewnie już wstała pomyślałem. Podniosłem się i zauważyłem małą karteczkę na stoliku nocnym.
Wróciłam do domu.
Zakupy masz w lodówce
Nie uduś brata.
Gwenny :)

Nie uduś brata. Okey to w takim razie urwę mu łeb. Szybko wykonałem toaletę poranną i ubrałem się. Byłem pewien, że nie ma nic do jedzenia, ale przypomniałem sobie o Gwen. Jest 9:30 chyba już nie śpi pomyślałem. Wziąłem komórkę i wykręciłem numer.
- Hallo – usłyszałem głos Charlotty
- Charlotta? Podasz mi Gwen?
- Gideon. Przepraszam, że nie było mnie na lotnisku, na pewno zastanawiałeś się gdzie jestem. Wynagrodzę ci to, może pójdziesz ze mną na imprezę do Cinthy?
- Wiesz to chyba nie jest najlepszy pomysł. Jest tam gdzieś Gwen?
- No tak to pewnie dla ciebie zbyt nudne to może…
- Nie o to chodzi. Dasz mi Gwen?
- To może po prostu spotkamy się w kawiarni?
- Charlotto to nie chodzi o miejsce tylko o … No dobrze spotkajmy się, ale jako przyjaciele
- Jak to przyjaciele?
- Przecież nimi jesteśmy. Może za godzinę w Starbacksie?
- Ok, ale będziesz musiał mi wyjaśnić dlaczego nagle staliśmy się przyjaciółmi.
- Co? My przecież … Oczywiście. – powiedziałem z rezygnacją
- Do zobaczenia
Gwendolyn

Jak w każdy wtorek byłam umówiona z Leslie w Sturbacksie na 10:00. Przyszłam wcześniej i udało mi się zaklepać stolik w kącie. Lubiłyśmy go najbardziej, bo było widać z niego całą salę, a na nas prawie nikt nie zwracał uwagi. Zmówiłam dwie Late i usiadłam. Leslie przyszła pięć minut później. Natychmiast mnie zauważyła i usiadła koło mnie.
- Hej
- Hej
- Po dwóch latach zostawiłaś go z bułkami i dżemem w lodówce?
- A co miałam ta siedzieć i czekać, aż się obudzi?
- No nie. A może on jednak kogoś ma skoro nie zrobił nic, żebyś została.
- Chyba żartujesz. Leslie przestań w końcu.
- Ok. Nie chciałam być nie miła. Po prostu się o ciebie martwię.
- Tak wiem. Czekaj czy to Charlotta?
- Chyba tak.
- Wydaje się, że na kogoś czeka.
- Hej to chyba Gideon. On podchodzi do niej, a ona rzuca mu się na szyję – Leslie relacjonowała mi wszystko jakbym była niewidoma
- Widzę – powiedziałam przez łzy
Dłużej nie wytrzymałam, zabrałam swoje rzeczy i wybiegłam z kawiarni. Na moje nieszczęście siedzieli przy wyjściu. Ze łzami w oczach widziałam wszystko jak przez mgłę. Zahaczyłam o krzesło. Gideon się obejrzał, nie zobaczyłam wyrazu jego twarzy. Biegłam dalej przed siebie, choć słyszałam za sobą jego krzyki. Jak na złość nie mogłam złapać taksówki i zdążył mnie dogonić.
- Gwen, do niczego nie doszło.
- Idź  sobie, ok.
- Gwen pogadajmy.
- O czym?
- Chcę ci wyjaśnić.
- No dobrze, słucham.
- Tutaj? Chodź usiądziemy.
Usiedliśmy na ławce. Gideon wyciągnął rękę jakby chciał mnie pogłaskać po policzku, ale się odsunęłam.
- Gwenny, ja zadzwoniłem do ciebie, ale Charlotta odebrała. On żyje jakby w innym świecie. Całą rozmowę prosiłem, żeby mi ciebie podała, ale ona ciągle tylko mnie gdzieś zapraszała …
- A ty się potulnie zgodziłeś. – powiedziałam z irytacją
- Nie to znaczy umówiłem się z nią, ale od razu zaznaczyłem, że jak przyjaciele. Chciałem jej tylko wyjaśnić, że pomiędzy nami nic nie ma i że to ciebie kocham. Gwenny ja cię kocham uwierz. – powiedział błagalnie
- Naprawdę? – spytałam
Zapewne znów miałam minę Bambiego.
- Naprawdę Gwen, to ona się na mnie rzuciła. Ja …
- Przepraszam – szepnęłam
Czułam się głupio. Przecież wiedziałam, że Charlotta ma bzika na jego punkcie.
- Gwenny, nie masz za co. To wszystko moja wina.
Wpadłam w jego objęcia. Nie chciałam patrzeć mu w oczy. Wiedziałam, że mnie nie okłamuje. Jak mogłam pomyśleć, iż on mnie oszukuje?
- Zobaczysz udowodnię ci, że tylko ciebie kocham.
- Nie musisz i tak to wiem. Przepraszam, ale jak cię zobaczyłam z nią to…
- Nie masz za co Gwenny.

Cały dzień spędziliśmy razem i dopiero, gdy wracałam do domu Leslie dowiedziała się, że nie musi planować morderstwa Gideona. 

                                                  ...

Wróciłam do domu około północy. Ciotka Glena czekała na mnie i zrobiła mi awanturę o pozbawianiu Charlotty pozycji w loży, chłopaka i czegoś tam jeszcze. Zanim pozwoliła mi iść do łazienki przekazał mi zapieczętowany list do Falka de Villiersa. Kazała mi dostarczyć go Mistrzowi do rąk własnych. Po tej jakże interesującej rozmowie spotkałam na korytarzu Charlottę. Na szczęście ona była zbyt zmęczona płaczem, żeby robić mi wyrzuty. Naprawdę było mi jej żal, ale dostałam wystarczający wygawor od jej matki i o pierwszej nad ranem nie miałam ochoty słuchać jeszcze jej żali. Poszłam od razu do łazienki, a później do łóżka.
- Wstawaj Gwen. – usłyszałam głos mamy
- Co się stało? – zapytałam zupełnie nieprzytomna
- Przysłali samochód z loży, są strasznie rozgorączkowani i ciągle mnie pośpieszali. Wstawaj proszę..
- Twój kochaś też przyjechał – usłyszałam głos Xemeriusa
To ostatecznie mnie rozbudziło. Wyskoczyłam z łóżka. Pobiegłam do łazienki. Umyłam i wysuszyłam włosy. Zrobiłam szybki make-up i pobiegłam do pokoju się ubrać. Wszystko nie trwało dłużej niż pół godziny, ale i tak nie pozwolili mi już zjeść śniadania. Mama wcisnęła mi tylko kanapkę na drogę i wybiegłam na zewnątrz. Wpadłam na Gideona opartego o limuzynę.
- Hej – powiedziałam
- Cześć, królewno gdzie tak pędzisz?
- Do wieży mój królewiczu.
- Już wsiadajcie dzieciaki – pośpieszał nas Pan George
Wsiedliśmy do samochodu. Kierowca pędził jak wariat i po dziesięciu minutach byliśmy w loży.
- Nareszcie – zawołał Falk de Villiers – do środka, natychmiast.
Szedł tak szybko, że ledwo za nim nadążaliśmy. Kiedy biegliśmy do Smoczej Sali zauważyła, że jest w niej więcej osób niż kiedykolwiek przedtem.
- Panowie, tym którzy jeszcze nie mieli tej przyjemności mam wielką przyjemność przedstawić Gwendolyn Shepard – rubin i Gideon de Villiers – diament. Dwoje ostatnich podróżników w czasie. – przedstawił na Falk
Mój chłopka się skłonił, więc ja dygnęłam. W dżinsach za pewne wypadło to marnie, ale zawsze to coś.
- Przejdźmy od razu do rzeczy – zaproponował nieznany mi głos
- Zgadzam się, nie mamy wiele czasu – przytaknął drugi
- Jak zapewne większość już wie, udało nam się rozszyfrować pisma dotyczące drugiej loży. Niestety nie zawierają nic dobrego. Wiemy, że pierwsze dzieci hrabiego założył tę organizację, ale to nie jest istotne. Istotne jest to, że wszyscy potomkowie z ich linii byli sukcesywnie trenowani i szkoleni na wypadek gdyby hrabia potrzebował pomocy. Pomagali mu przez setki lat. Jednak najważniejsze pytanie stoi teraz przed nami: Co zamierzają zrobić po jego schwytaniu i porażce? Natrafiliśmy na ślady opisujące ich działania i cele. Między innymi są pogłoski ich głównego celu. Oni ponoć posiadają ogromny zegar w którym przy każdej godzinie jest miejsce na krew każdego dziecka. Dwanaścioro dzieci – dwanaście godzin tak jak dwunastu podróżników w czasie. Ich proroctwa głoszą, że gdy zegar będzie kompletny zastanie uwolniona potężna siła, która pozwoli na kontrolowanie czasem jednej osobie wybranej z pośród nich.
- To dlaczego z tego nie korzystają? Przecież mogliby zapobiec klęsce hrabiego i pokrzyżować wszystkie nasze plany – spytał Gideon
- Bardzo rozsądne pytanie. Otóż ich pisma głoszą, że udało im się naprawić ten zegar dopiero w zeszłym roku. Hrabia nie miał wtedy dostępu do chonografu i nie mógł zdobyć krwi swoich dzieci. Mógł oczywiście próbować użyć naszego, ale to było bardzo ryzykowne. Pamiętajmy, że to nie było dla nich takie ważne to miało być tylko koło ratunkowe, gdyby hrabiemu nie udało się zabić Gwendolyn i znów stać się nieśmiertelnym. On zaś nie przewidywał porażki. Jego zwolennicy potrzebują więc podróżnika, aby zdobył dla nich próbki. Mają więc tylko dwa wyjścia: schwytać i zmusić jedno z was do współpracy lub uwolnić hrabiego. – podsumował Falk
- Ja uważam, że raczej będą woleli uwolnić swojego niż porywać jednego z naszych podróżników. Musieliby ryzykować to, że oni odmówią współpracy. Oczywiście mogli próbować ich szantażować, ale nie odważyli by się na otwartą napaść na ich rodziny, a im samym nie można nic zrobić. – wtrącił się doktor White
- Masz rację Jack, ale nie wiemy czy oni o tym wiedzą. – dodał Pan George
- Jeśli wiedzą on nas przynajmniej połowę tego co my o nich to z pewnością wiedzą i to. – powiedział Falk
- Musimy czekać na ich ruch. Oczywiście nie zupełnie bez czynnie. Myślę, że nalży kontynuować treningi naszych podróżników i wszystkich członków loży. Wyznaczyć ochronę dla rodzin i przyjaciół naszych podróżników oraz zacząć szukać obecnych członków drugiej loży...

Kochani, bardzo przepraszam, że tak długo nie było nic nowego, ale musiałam dopracować parę szczegółów. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał. Jak zwykle proszę o komentarze :)

środa, 4 lutego 2015

Rozdział 3.

Gwendolyn

2 lata później

- Nareszcie już jutro Gideon wraca z Wiednia – mówiłam do Leslie
Siedziałyśmy w Coffy Heaven i piłyśmy karmelowe late. Leslie jak zwykle nie mogła znieść minuty ciszy.
- Gwenny jesteś pewna, że nic się miedzy wami nie zmieniło? No wiesz, on ma teraz 21 lat a ty 19 w październiku zaczynasz studia i poznasz mnóstwo nowych facetów, a nie wiadomo czy on nie poznał kogoś na tamtej uczelni. Widzieliście się tylko trzy razy przez te dwa lata.
- Leslie?
- Tak?
- Mogę coś powiedzieć?
- Jasne
- Po pierwsze widzieliśmy się w Święta, moje i jego urodziny no i miesiąc temu na uroczystości zakończenia liceum. Jeżeli pomnożyć Święta i urodziny razy dwa lata to wychodzi 6 + zakończenie roku to całe 7 razy. Po drugie często rozmawialiśmy i pisaliśmy do siebie …
- Ale to nie zastąpi spotkania twarzą w twarz – wpadła mi w słowo
- No tak, ale życie nie jest łatwe gdy jest się członkiem tajnej loży, która nie tylko nadała ci nazwę kamienia szlachetnego, ale także cię tak traktuje.
- No tak to komplikuje sprawę, ale nie zabezpiecza przed zakochaniem w pięknej, austriackiej studentce.
- Mogłabyś nie komplikować tego bardziej?
- Ja tylko nie chcę żebyś znowu musiała sklejać swoje rubinowe serce.
- Wiem, ale on by mi tego nie zrobił. Gorzej, że Charlotta cały czas nie może o nim zapomnieć. – powiedziałam ze szczerym współczuciem
- Myślałam, że już jej przeszło. Przecież w trakcie jego nieobecności miała ze czterech chłopaków.
- No tak, ale jednocześnie ciągle pisuje do Gideona i koniecznie chciała wiedzieć, czy może nie pytał o nią lub czy rozłąka nie sprawiła, że w końcu przejrzał na oczy i mnie rzucił.
- Naprawdę ci jej żal?
- Tak – przyznałam
- Jesteś zbyt przejmująca Gwenny. A zmieniając temat to czy ten wyjazd przyniósł loży jakieś intrygujące zagadki o tajemniczej Wiewiórce?
Leslie nie uznawała za stosowne nazywać go hrabią po tym jak próbował zabić mnie i Gideona, więc zaczęła go nazywać „tajemniczą Wiewiórką” lub ewentualnie „rudym szmaragdem”.
- Podobno dała, ale to w Austrii odkryto ślady jakiegoś tajemniczego stowarzyszenia nazywanego przez hrabiego
- Jeśli już to przez Wiewiórkę
- Dobrze. A więc, przez Wiewiórkę „Drugą Lożą” lub „Prawdziwą Lożą”. Działali głównie w Austrii, ale główną siedzibę mają w Londynie. Przez lata pomagali Wiewiórce w maskowaniu jego współczesnych poczynań. Załatwiali mu lipne nazwiska, maskowali to, że nie umierał ogólnie kombinowali.
- Jak to możliwe, że Loże nawzajem o sobie wiedziały?
- Ależ tamta Loża doskonale wiedziała o naszym istnieniu i była poinformowana  o wszystkich działaniach i zamysłach Wiewióra.
- Czekaj, bo nie rozumiem. Oni wiedzieli, że tylko on zyska nieśmiertelność, a mimo to mu pomagali?
- Tak
- Ale po co?
- Do końca nie wiadomo, ale za to wiemy, że tak organizacja dalej istnieje i została założona przez dzieci Wiewióra, a później przejmowana i powiększana. Wszyscy członkowie jego rodziny, z linii jego dzieci, od urodzenia byli przygotowywani do ewentualnej walki z nami.
- Czyli ze wszystkich zrobili takie maszyny do zabijania jak z Gideona i Charlotty?
- Mniej więcej tak, tylko jest ich znacznie, znacznie więcej. Pomyśl tylko Wiewiór miał dwanaścioro dzieci. Z tego co nam wiadomo to nie wszystkie za jego życia jako hrabia. Sześcioro urodziło się w czasie jego właściwej egzystencji, a pozostali w pod koniec XIX i na początku XX, a przecież na tym nie koniec. Jego dzieci miały dzieci i tak dalej.
- To jak duża jest ta druga loża?
- Dokładnie nie wiadomo, ale przypuszczają, że wystarczająco duża aby stanowić zagrożenie.
- No naprawdę się wykazali umiejętnościami matematycznymi. Nie ma co. – ironizowała Leslie
- To nie pora na żarty. Nie znamy ich zamiarów, ani zakresu informacji o nas od schwytania Wiewióra.
- I co na to ta twoja loża?
- Zwołali zebranie kręgu wewnętrznego na 5. Sierpnia.
- I to tyle?
- Nie, przygotowują archiwum na przyjęcie tekstów, które ma przywieść Gideon i zarządzili obowiązkowe ćwiczenia bojowe, również dla mnie. – powiedziałam z filuternym uśmiechem
- Znam ten uśmiech. Opłaciły się utajnione przed lożą lekcje samoobrony, obchodzenia się z bronią (z łukiem szło mi najlepiej, choć instruktor twierdził, że to już nie jest przydatne), sztuk walki i fechtunku, na które cię namówiłam, co?
- Owszem i nie wiem jak mam ci za to dziękować. Kiedy przyszłam na pierwszy trening wszyscy byli przekonani, że będzie mi trzeba przydzielić stałą straż, bo sama to się nawet przed muchą nie obronie.
- Haha a ty pokazałaś im parę sztuczek. Przez te dwa lata sporo się nauczyłaś, a ja przy okazji. – Leslie wydawała się dumna z nas obu
Leslie była naprawdę kochana. Nie tylko przekonała mnie do tych lekcji ale sama na nie ze mną chodziła.
- Na początku chciałam się z nimi trochę podroczyć, ale kiedy zobaczyłam, że zaprosili Charlottę aby ”pomogła mi w nauce” nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zetrzeć jej tego uśmieszku z twarzy.
- Utarłaś jej nosa co? Szkoda, że mnie przy tym nie było. – wyglądała na naprawdę niepocieszoną.
- Szkoda tylko, że mój francuski i łacina nie są w tak świetnej formie.
- Nie przesadzaj z francuskim jest już ok. Nawet Raphael tak mówi, a wychował się we Francji. No cóż do łaciny się przyłożysz i będziesz i za rok będziesz chodzącym ideałem.
Podziwiałam jej optymizm. Przez te wszystkie lata, które ją znam nigdy nie zobaczyła szklanki do połowy pustej. Nie wiem jak ona to robi.
- Jesteś niesamowita
- Tak wiem, co ty byś beze mnie zrobiła – powiedziała bez cienia pychy
- Musimy się zbierać
- Ale po co?
- Jak to po co? Jest dwudziesta za dwie godziny masz być w łóżku. Dziś śpisz u mnie, a jutro wstajemy o 6:30 i zaczynamy sesję porannych joggingów.
- Leslie, wiesz, że mamy wakacje?
- Trudno. Musisz być w formie. Nigdy nie wiadomo co przyniesie jutro.
- Mówisz jak jedna z nich.
- Z jakich nich?
- Członków super tajnej loży od rozdzielania związków.
- Przemyślę to czy mam się obrazić, a teraz chodź. – powiedziała  to groźnie, ale uśmiech nie zniknął z jej twarzy ani na chwilę
Kiedy zadzwonił budzik byłam padnięta, za to Leslie tryskała energią za nas dwie. Na śniadanie dała nam jakieś musli i po energetycznym batonie na drogę. Napełniła dwie butelki z wodą i włożyła je wraz z naszymi komórkami do małego plecaczka i zarządziła szybką zmianę stroju na sportowy i wyjście za 10 minut. Z racji, że zaraz po naszym porannym joggingu miałyśmy się wybrać na lotnisko odebrać Gideona poprzedniego dnia zabrałam z domu nie tylko piżamę, kosmetyczkę i ubranie na następny dzień, ale także mój najlepszy strój sportowy. Pobiegłam więc do pokoju mojej przyjaciółki i zamieniłam piżamę na czarne spodnie trzy czwarte i spadającą z jednego ramienia niebieską bluzkę z krótkim rękawem. Na środku miała specjalnie wyszytą przez madame Rossini srebrną gwiazdę dwunastoramienną. Zaplotłam włosy w warkocz poprzeczny i przemyciłam do plecaczka błyszczyk. Kiedy przyszłam do przedpokoju wiązać tenisówki Leslie już czekała.
- Pośpiesz się, bo nie zdążymy na lotnisko.
Natychmiast nabrałam rozpędu. Następne dwie godziny były torturą. W końcu musiałyśmy dać spokój chodnikom i łapać taksówkę, bo samolot Gideona lądowała za godzinę, a nie wiadomo jak wyglądała kwestia korków.
- Złap taksówkę, a ja wskoczę do sklepu, bo woda się skończyła.
- Ok
Czekając na Leslie udało mi się załatwić transport. Ona długo nie wracała.
- A licznik leci – mówił co chwilę kierowca
- Nareszcie – krzyknęłam do mojej, nadbiegającej przyjaciółki
- Były kolejki, masz
Podała mi butelkę wody.
- Wsiadaj, bo zapłacimy majątek za stanie na chodniku.
- Na lotnisko Heathrow i niech pan omija korki – rzuciła do kierowcy
- To nie piekarnia, nie mam na to wpływu.

Pół godziny jechałyśmy na lotnisko. Myślałam, że oszaleję. Leslie uspokajała mnie jak mogła, ale pomogło dopiero gdy zobaczyłam lotnisko. Gdy zapłaciłam kierowcy i poszłam z moją przyjaciółką do sali przylotów odczułam ulgę, ale nie na długo.
- Samolot z Wiednia miał awarię i jego przylot został opóźniony o godzinę. – Poinformował nas głos dochodzący z megafonu
- Cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie – szlochałam
- Nie przesadzaj to tylko  godzina. Chodź, porządnie zgłodniałam po tym bieganiu. Patrz restauracja, ja stawiam.
Poszłam z Leslie, ale nie miałam ochoty nic jeść. Ciągle nie dawało mi spokoju słowo AWARIA. Zastanawiałam się czy w nieśmiertelność wliczają się wypadki lotnicze. Widocznie i moja przyjaciółka straciła ochotę na jedzenie, bo odłożyła widelec do swojego spaghetti i przytaknęła moim myślom.
- Tak zapewne do nieśmiertelności wliczają się wypadki lotnicze, ale spokojnie za 10 minut będą lądować. Przed chwilą ten miły megafon poinformował czekających o przylocie opóźnionego samolotu z Wiednia. Tak cię zajęły te złe myśli, że nawet nie zauważyłaś.
Podskoczyłam jak oparzona.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Prze…
- Nie ważne Leslie, rusz się.
Natychmiast odbiegłam od stolika i skierowałam się do sali przylotów. Czekała tam już spora grupa czekających na swoje rodziny lub przyjaciół. Nie zauważyłam w tłumie Raphaela i to wcale mnie nie zdziwiło. Od wyjazdu starszego brata wykorzystywał każdą wolną chwilę na imprezy lub dziewczyny. W końcu Leslie do mnie dołączyła.
- Idą już?
- Nie jeszcze nie.
Następne pięć minut były dla mnie jak cała wieczność. Ale nareszcie zauważyłam pierwszych pasażerów szukających swoich bliskich. Leslie co chwilę krzyczała mi do ucha:
- To on.
A po chwili:
- Nie jednak nie.
Aż w końcu zauważyła Gideona.
- Tak wiem. To on. – powiedziałam zanim zdążyła do reszty pozbawić mnie słuchu.
Motyle tańczyły mi po całym brzuchu. Oczywiście mój ukochany nie wyszedł z chmarą dziewczyn uwieszonych mu na szyi (jak przypuszczała Leslie), lecz ze swym oryginalnym orszakiem: doktorem Whitem, Panem Marleyem i całą masą identycznie ubranych strażników niosących z nabożną czcią skrzynię z „bombą”. W innych okolicznościach na pewno zaczęłaby się zastanawiać jakim cudem pozwolono im wnieść do przestrzeni pasażerów, ale teraz widziałam tylko Gideona. Leslie musiała mnie szturchnąć łokciem, bo stałam jak słup soli. Pomachałam do nich, pokazując im gdzie jesteśmy. Podeszli do nas całą gromadą. Zauważyłam napięcie na twarzy mojego chłopaka. Nie zwracając uwagi na orszak i Leslie rzuciłam mu się na szyję. On natychmiast puścił bagaże, wziął mnie na ręce i zaczął się obracać wokół własnej osi.
- Nareszcie, teraz już mi cię nikt nie odbierze. – powtarzał coraz głośniej i głośniej
- Może jednak odstawisz naszego rubina na ziemię? – zasugerował doktor White
Jego prośba została spełniona i znowu stanęłam na własnych nogach. Gideon pozbierał swoje bagaże, objął mnie w tali i poszliśmy całą gromadą do wyjścia, gdzie czekały limuzyny przysłane z loży. Usiadłam koło ukochanego. Natychmiast przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować. Najpierw po szyi, później delikatnie w usta. W ten sposób dojechaliśmy pod jego stare mieszkanie.
- Już, już szybciutko zanieście na górę jego walizki – słyszeliśmy rozkazujący ton Falka de Villiersa
- Choć, lepiej wysiadajmy. – zaproponował Gideon z szerokim uśmiechem
Kiedy chcieliśmy wejść na klatkę schodową Pan Marley zatrzymał nas tuż przed schodami.
- Co się stało?
- Pana brat…to znaczy…yyy…lepiej tam nie wchodzić – wydukał
- Co on znowu narobił?
- Nie…godzi się o tym mówić
Zaintrygowani zachowaniem Pana Marleya pobiegliśmy na górę i gdy tylko weszliśmy do pokoju pożałowaliśmy swojej decyzji. To, że w mieszkaniu było jak w chlewie to było do przewidzenia pomyślałam, ale żeby… Moje rozmyślania przerwał nagły wybuch gniewu Gideona.
- Co on sobie wyobraża? Może i są wakacje, ale … Gdzie on w ogóle jest?
- Sugeruje łazienkę, lecz ja wolę zostać tu. Tylko obiecaj, że nie będziesz się z nim bił.
- Nie skąd, ja go po prostu uduszę zanim zdąży pisnąć słowo. – rzekł kierując się do łazienki
Do biegały z niej dziwne jęki i stęki. Nagle usłyszałam brzęk tłuczonego szkła i zaraz po tym Raphael wbiegł nagi, na kołyszących się nogach do salonu. Tuż za nim biegła dziewczyna owinięta ręcznikiem, ale ona była zupełnie trzeźwa. Bełkotała coś po francusku i usilnie czegoś szukała. Podczas, gdy Gideon zajął się swoim bratem mi nie pozostało nic innego jak pomóc tej dziewczynie. Podeszła do niej i zapytałam:
- Czego szukasz?
- Nie rozumiem co mówisz – powiedziała po francusku
- Oh, przepraszam. Pytałam czego szukasz? – powiedziałam również po francusku
- Szukam swoich ciuchów. Nie widziałaś nigdzie czerwonego stanika i czarnych dżinsów?
- Nie, ale chętnie pomogę ci szukać.
- Dzięki.
Zajęłyśmy się poszukiwaniami.
- Jesteś dziewczyną jego brata? – spytała nagle
- Tak, a co?
- To dopiero przystojniak i te mięśnie. Do tej pory widziałam tylko jego zdjęcia, ale jak wszedł do tej łazienki to miałam ochotę przerzucić się na niego. Tak w ogóle jestem Clarissa. – powiedziała to wszystko jakbyśmy znały się od lat
- Gwendolyn – odrzekłam trochę zdziwiona
- Dziwisz się?
- Nie tylko … No może trochę.
Nic nie odpowiedziała. Tylko co chwilę spoglądała na chłopaków, ale ja czułam, że jej wzrok spoczywa na Gideonie.
- Może coś zjesz? Zrobią naleśniki – zapytałam
- Chętnie, strasznie zgłodniałam przy…
Nie dokończyła. Podczas gdy ja myszkowałam po kuchni szukając składników ona poszła się ubrać. Zaczęłam smażyć naleśniki. Po pół godzinie postawiła na stole ich wielką górę. Obok postawiłam wszystkie dżemy i syropy jakie znalazłam. Cały czas dochodził mnie wkurzony głos Gideona. Postanowiłam, że już czas przerwać te kazania. Poszłam do salony i zobaczyłam, że Raphael smacznie śpi na kanapie. Mojego chłopaka nie było. Poszłam więc do sypialni. Znalazłam go tam, ale nie samego. Na łóżku leżała śpiąca dziewczyna. Była w samej bieliźnie, a Gideon ewidentnie nie wiedział co z nią zrobić.
- Idź do kuchni. Usmażyłam naleśniki. Ja się nią zajmę. – zaproponowałam
- Ok
Kiedy wyszedł spojrzałam na dziewczynę i uświadomiłam sobie, że szturchaniem jej nie obudzę. Zastosowałam tą samą metodę co dwa lata temu na Gideonie tylko, że dziewczynie wystarczył efekt kropidła. Gdy usiadła na łóżku spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Spokojnie, twój kochaś śpi w salonie. Ja mam na imię Gwendolyn, a ty?
- Margaret
Ta przynajmniej umie po angielsku pomyślałam.
- Może się ubierzesz i coś zjesz?
Skinęła głową. Wyszła na chwilę, a kiedy wróciła miała na sobie czerwoną, obcisła sukienkę. Oho, jakaś imprezka tu była.
- Choć do kuchni.
Gideon z wyraźną ulgą patrzył na mnie. Jakby bał się Clarissy.
- Siadaj – wskazałam miejsce Margaret
- Gwenny, chyba brałaś lekcje gotowania, kiedy mnie nie było?
- Nie, ale wiele innych jeśli chcesz wiedzieć.
- A ty przystojniaku gdzie byłeś przez ostatni miesiąc? – francuska próbowała flirtować z moim chłopakiem
- W Wiedniu.
- I nie zabrałeś swojej dziewczyny? To znaczy, że mam u ciebie szanse, co?
Gideon patrzył na mnie błagalnie, jakby oczekując pomocy. Mnie jednak za bardzo bawiła ta konwersacja. Podobne pytania padały, aż do chwili, gdy obie dziewczyny pojechały do domów.

Ponieważ, rozdział 2 był bardzo krótki to postarałam się o dłuższy. Mam nadzieję, że podoba się wam mój pomysł na kontynuację. Proszę o komentarze i opinie :)