Rozdział 2.
Gideon
Nie miałem pojęcia jak się zachować. Nagle dowiedziałem się, że nie
zobaczę Gwen przez rok, a może nawet dłużej. W końcu zebrałem się na odwagę i
powiedziałem.
- Gwenny, ten wyjazd nic nie zmienia. Ja zawsze będę cię kochał, po
prostu…
- Co po prostu? Po prostu przez rok, a znając lożę przez dwa będziemy żyć
odseparowani, czy może po prostu będziemy się widywać przez Skypa?
Widziałem, że zaraz się rozpłacze. Jej oczy zaczęły wypełniać łzy i znów
drżała jej dolna warga.
- Hej, spokojnie. – powiedziałem chcąc ją uspokoić, choć wiedziałem, że
nie wiele to pomoże
- Jak oni mogą? – załkała
Przyciągnąłem ją do siebie i objąłem ramionami. W mojej głowie kłębiło
się tylko jedno pytanie: Co ja ma zrobić?
Gwendolyn
Dużo czasu spędziłam w ramionach Gideona wypłakując oczy. Gdy skończyłam
byłam całkiem wyczerpana i brakowało mi tchu. Nawet nie wiedziałam kiedy wziął
mnie na ręce i zaczął nieść do limuzyny.
- Wszystko będzie dobrze. – powtarzał
A ja czułam się coraz gorzej i słabiej. Długi płacz tak mnie zmęczył, że
usnęłam w ramionach Gideona nim doniósł mnie do limuzyny.
…
Obudziłam się w swoim pokoju. Ku mojemu zdziwieniu tuż za mną leżał
Gideon. Nie sądziłam, że moja mama pozwoli mu spać ze mną w jednym pokoju przed
ślubem i pogadanką o zabezpieczeniach. Co prawda, gdy wstawałam potknęłam się o
przygotowany dla niego materac.
- Cholera – mruknęłam pod nosem
Spojrzałam ze strachem na Gideona, ale on spał jak zabity. Po porannej
toalecie i godzinie spędzonej pod prysznicem zauważyłam Xemeriusa zwisającego z
żyrandola.
- No nareszcie już myślałem, że się utopiłaś i będę musiał szukać sobie
nowego człowieka - powiedział
- Cśśś, obudzisz Gideona.
- Ja go nie mogę obudzić pamiętasz? Tylko ty mnie słyszysz – podkreślił
- Sorki, ale nie od wczoraj słabo kontaktuje ze światem. – szepnęłam
- Zorientowałem się, kiedy twój kochaś wyjaśniał twojej mamie dlaczego
niesie zapłakaną dziewczynę ze stogu siana śpiącą na rękach do domu.
Przypomniałam sobie wszystko co działo się wczoraj i najchętniej znów bym
się rozpłakałem gdyby Xemerius mnie nie przywołał do porządku.
- Hej, weź się w garść, bo tym razem to ty obudzisz kochasia!
- Masz rację, to niczego nie zmieni.
Wróciłam do
pokoju. Usiadłam na łóżku i oparłam głowę na rękach. Gdy ją podniosłam mój
wzrok spoczął na budziku. Była 9:00 rano. O BOŻE pomyślałam. Samolot Gideona
wylatuje o 12:00, a przecież musi jeszcze zabrać swoje rzeczy z mieszkania,
dojechać na lotnisko i przejść przez odprawę i nawet jeśli daruje sobie
śniadanie to może nie zdążyć. Postanowiłam, że rozmyślania o tym zostawię sobie
na później.
- Gideon wstawaj – powiedziałam głaszcząc go po włosach
- Jeszcze pięć minut
- Spóźnisz się na samolot
- Kawa jest w niebieskim pojemniku – wydukał przez sen
- Co? Gideonie de Villiers naprawdę nie chcę rozstawać się z tobą ale oni
nie dadzą za wygraną i jeśli nie tym samolotem to polecisz następnym, więc masz
natychmiast WSTAĆ!!!
To ostatnie wykrzyczał mu do ucha. Pomimo to on nawet nie drgnął.
Zostawiłam go na chwilę w spokoju i poszłam do łazienki. Napełniłam kubek wodą
i wróciwszy z nim do pokoju zaczęłam cucić mojego ukochanego. Krople wody nie
skutkowały, więc nie mając wyboru wylałam pozostałość prosto na jego głowę.
Jednocześnie wrzasnęłam.
- TY LENIU, WAS NA MEDYCYNIE TO CHYBA UCZĄ JAK SKUTECZNIE SPAĆ NA
WYKŁADACH, CO?
Gideon podskoczył jak oparzony.
- Zwariowałaś? Nie było delikatniejszych metod? – powiedział z prawdziwym
oburzeniem
- Gdybyś na nie reagował to nie musiałaby przenosić prysznica do
sypialni. – odpowiedziałam z największym spokojem
- Jakbyś spróbowała to bym zareagował, a ty z góry uznałaś, że nie zareaguję?
- Próbowałam, bardzo wielu delikatnych metod. A teraz wstawaj, bo jest
9:30!
- Która?
- 9:30. Nalałam ci wody też do uszu?
- Nie to znaczy tak, ale … Jak to? Już tak późno?
- TAK!!! Lepiej się zbieraj, bo ten cholerny samolot odleci bez ciebie.
- Panno Gendolyn jak pani może używać tak nietaktownych słów. Czym
zawiniła ta biedna maszyna? – zapytał z rozbawieniem w oczach
- Odbiera mi ciebie na dwa lata.
- Na najwyżej półtora.
- Ale, mnie pocieszyłeś.
- Zobaczysz minie raz, dwa – jego nieudane próby pocieszania mnie wcale
nie pomagały
- Zbieraj się, bo ci samolot odleci i będę musiała przekląć jeszcze
jeden.
Uśmiechnął się, choć w jego oczach gościł smutek i bezradność.
…
Godzinę później byliśmy na lotnisku. Na nasze szczęście nie było korków.
Spotkaliśmy tam Pana Marleya, doktora Whita i całą masę identycznie ubranych
mężczyzn. Było ich około dwudziestu. Czterech z nich z nabożną czcią niosło
pudło, w którym był chyba chonograf. Turyści i odlatujący patrzyli się na nich
z dyskretnym uśmieszkami lub w najgorszym wypadku ze strachem.
- Grunt to wtopienie się w tłum – szepnęłam do Gideona
- Nie rozumiem o co ci chodzi – powiedział uśmiechając się ironicznie
Kiedy podeszliśmy bliżej jakaś kobieta krzyknęła:
- Na pewno trzymają tam bombę! Nie podchodźcie do nich!
Chyba była francuską, bo mówiła z takim samym akcentem jak madame
Rossini. Powiedziała „bombee” co wprawiło przechodniów w jeszcze większe
rozbawienie. Niestety strażnicy nie mieli tak dobrego humoru i natychmiast
otoczyli skrzynię chcąc ją skontrolować. Doktor White musiał się nieźle na
trudzić, żeby im wytłumaczyć, że to eksponat muzealny pomimo zaświadczeń z
ministerstwa kultury i Muzeum Narodowego. W końcu nadszedł czas pożegnania.
Długo nie chciałam puścić Gideona ale w końcu zrozumiałam, że i tak to nic nie
da. Zniknęli za bramką pierwszej kontroli, a ja odwróciłam się i poszłam łapać
taksówkę.
Mam nadzieję, że się wam podobało. Jeśli macie jakieś uwagi chętnie ich
wysłucham. Proszę o komentarze :)
Czemu takie krótkie?
OdpowiedzUsuńAle ogólnie SUPERRRRRRR!!!!!!
Tak, jakoś wyszło. Następny będzie dłuższy. Dzięki za komentarz :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się może jest trochę za krótki, ale w ogóle to FAJOWY
OdpowiedzUsuńRozdział niesamowity. <3
OdpowiedzUsuńLece czytać dalej!!!!!!!!
Dzięki
OdpowiedzUsuńJest super♥♥♥
OdpowiedzUsuń