Rozdział 3.
Gwendolyn
2 lata później
- Nareszcie już jutro Gideon wraca z Wiednia –
mówiłam do Leslie
Siedziałyśmy w Coffy Heaven i piłyśmy karmelowe
late. Leslie jak zwykle nie mogła znieść minuty ciszy.
- Gwenny jesteś pewna, że nic się miedzy wami
nie zmieniło? No wiesz, on ma teraz 21 lat a ty 19 w październiku zaczynasz
studia i poznasz mnóstwo nowych facetów, a nie wiadomo czy on nie poznał kogoś
na tamtej uczelni. Widzieliście się tylko trzy razy przez te dwa lata.
- Leslie?
- Tak?
- Mogę coś powiedzieć?
- Jasne
- Po pierwsze widzieliśmy się w Święta, moje i
jego urodziny no i miesiąc temu na uroczystości zakończenia liceum. Jeżeli
pomnożyć Święta i urodziny razy dwa lata to wychodzi 6 + zakończenie roku to całe
7 razy. Po drugie często rozmawialiśmy i pisaliśmy do siebie …
- Ale to nie zastąpi spotkania twarzą w twarz –
wpadła mi w słowo
- No tak, ale życie nie jest łatwe gdy jest się
członkiem tajnej loży, która nie tylko nadała ci nazwę kamienia szlachetnego,
ale także cię tak traktuje.
- No tak to komplikuje sprawę, ale nie
zabezpiecza przed zakochaniem w pięknej, austriackiej studentce.
- Mogłabyś nie komplikować tego bardziej?
- Ja tylko nie chcę żebyś znowu musiała sklejać
swoje rubinowe serce.
- Wiem, ale on by mi tego nie zrobił. Gorzej, że
Charlotta cały czas nie może o nim zapomnieć. – powiedziałam ze szczerym
współczuciem
- Myślałam, że już jej przeszło. Przecież w
trakcie jego nieobecności miała ze czterech chłopaków.
- No tak, ale jednocześnie ciągle pisuje do
Gideona i koniecznie chciała wiedzieć, czy może nie pytał o nią lub czy rozłąka
nie sprawiła, że w końcu przejrzał na oczy i mnie rzucił.
- Naprawdę ci jej żal?
- Tak – przyznałam
- Jesteś zbyt przejmująca Gwenny. A zmieniając
temat to czy ten wyjazd przyniósł loży jakieś intrygujące zagadki o tajemniczej
Wiewiórce?
Leslie nie uznawała za stosowne nazywać go
hrabią po tym jak próbował zabić mnie i Gideona, więc zaczęła go nazywać
„tajemniczą Wiewiórką” lub ewentualnie „rudym szmaragdem”.
- Podobno dała, ale to w Austrii odkryto ślady
jakiegoś tajemniczego stowarzyszenia nazywanego przez hrabiego
- Jeśli już to przez Wiewiórkę
- Dobrze. A więc, przez Wiewiórkę „Drugą Lożą”
lub „Prawdziwą Lożą”. Działali głównie w Austrii, ale główną siedzibę mają w
Londynie. Przez lata pomagali Wiewiórce w maskowaniu jego współczesnych
poczynań. Załatwiali mu lipne nazwiska, maskowali to, że nie umierał ogólnie
kombinowali.
- Jak to możliwe, że Loże nawzajem o sobie
wiedziały?
- Ależ tamta Loża doskonale wiedziała o naszym
istnieniu i była poinformowana o
wszystkich działaniach i zamysłach Wiewióra.
- Czekaj, bo nie rozumiem. Oni wiedzieli, że
tylko on zyska nieśmiertelność, a mimo to mu pomagali?
- Tak
- Ale po co?
- Do końca nie wiadomo, ale za to wiemy, że tak organizacja
dalej istnieje i została założona przez dzieci Wiewióra, a później przejmowana
i powiększana. Wszyscy członkowie jego rodziny, z linii jego dzieci, od
urodzenia byli przygotowywani do ewentualnej walki z nami.
- Czyli ze wszystkich zrobili takie maszyny do
zabijania jak z Gideona i Charlotty?
- Mniej więcej tak, tylko jest ich znacznie,
znacznie więcej. Pomyśl tylko Wiewiór miał dwanaścioro dzieci. Z tego co nam
wiadomo to nie wszystkie za jego życia jako hrabia. Sześcioro urodziło się w
czasie jego właściwej egzystencji, a pozostali w pod koniec XIX i na początku
XX, a przecież na tym nie koniec. Jego dzieci miały dzieci i tak dalej.
- To jak duża jest ta druga loża?
- Dokładnie nie wiadomo, ale przypuszczają, że
wystarczająco duża aby stanowić zagrożenie.
- No naprawdę się wykazali umiejętnościami
matematycznymi. Nie ma co. – ironizowała Leslie
- To nie pora na żarty. Nie znamy ich zamiarów,
ani zakresu informacji o nas od schwytania Wiewióra.
- I co na to ta twoja loża?
- Zwołali zebranie kręgu wewnętrznego na 5.
Sierpnia.
- I to tyle?
- Nie, przygotowują archiwum na przyjęcie
tekstów, które ma przywieść Gideon i zarządzili obowiązkowe ćwiczenia bojowe,
również dla mnie. – powiedziałam z filuternym uśmiechem
- Znam ten uśmiech. Opłaciły się utajnione przed
lożą lekcje samoobrony, obchodzenia się z bronią (z łukiem szło mi najlepiej,
choć instruktor twierdził, że to już nie jest przydatne), sztuk walki i
fechtunku, na które cię namówiłam, co?
- Owszem i nie wiem jak mam ci za to dziękować.
Kiedy przyszłam na pierwszy trening wszyscy byli przekonani, że będzie mi
trzeba przydzielić stałą straż, bo sama to się nawet przed muchą nie obronie.
- Haha a ty pokazałaś im parę sztuczek. Przez te
dwa lata sporo się nauczyłaś, a ja przy okazji. – Leslie wydawała się dumna z
nas obu
Leslie była naprawdę kochana. Nie tylko
przekonała mnie do tych lekcji ale sama na nie ze mną chodziła.
- Na początku chciałam się z nimi trochę
podroczyć, ale kiedy zobaczyłam, że zaprosili Charlottę aby ”pomogła mi w
nauce” nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zetrzeć jej tego uśmieszku z
twarzy.
- Utarłaś jej nosa co? Szkoda, że mnie przy tym
nie było. – wyglądała na naprawdę niepocieszoną.
- Szkoda tylko, że mój francuski i łacina nie są
w tak świetnej formie.
- Nie przesadzaj z francuskim jest już ok. Nawet
Raphael tak mówi, a wychował się we Francji. No cóż do łaciny się przyłożysz i
będziesz i za rok będziesz chodzącym ideałem.
Podziwiałam jej optymizm. Przez te wszystkie
lata, które ją znam nigdy nie zobaczyła szklanki do połowy pustej. Nie wiem jak
ona to robi.
- Jesteś niesamowita
- Tak wiem, co ty byś beze mnie zrobiła –
powiedziała bez cienia pychy
- Musimy się zbierać
- Ale po co?
- Jak to po co? Jest dwudziesta za dwie godziny
masz być w łóżku. Dziś śpisz u mnie, a jutro wstajemy o 6:30 i zaczynamy sesję
porannych joggingów.
- Leslie, wiesz, że mamy wakacje?
- Trudno. Musisz być w formie. Nigdy nie wiadomo
co przyniesie jutro.
- Mówisz jak jedna z nich.
- Z jakich nich?
- Członków super tajnej loży od rozdzielania związków.
- Przemyślę to czy mam się obrazić, a teraz
chodź. – powiedziała to groźnie, ale
uśmiech nie zniknął z jej twarzy ani na chwilę
…
Kiedy zadzwonił budzik byłam padnięta, za to
Leslie tryskała energią za nas dwie. Na śniadanie dała nam jakieś musli i po
energetycznym batonie na drogę. Napełniła dwie butelki z wodą i włożyła je wraz
z naszymi komórkami do małego plecaczka i zarządziła szybką zmianę stroju na
sportowy i wyjście za 10 minut. Z racji, że zaraz po naszym porannym joggingu
miałyśmy się wybrać na lotnisko odebrać Gideona poprzedniego dnia zabrałam z
domu nie tylko piżamę, kosmetyczkę i ubranie na następny dzień, ale także mój
najlepszy strój sportowy. Pobiegłam więc do pokoju mojej przyjaciółki i
zamieniłam piżamę na czarne spodnie trzy czwarte i spadającą z jednego ramienia
niebieską bluzkę z krótkim rękawem. Na środku miała specjalnie wyszytą przez
madame Rossini srebrną gwiazdę dwunastoramienną. Zaplotłam włosy w warkocz
poprzeczny i przemyciłam do plecaczka błyszczyk. Kiedy przyszłam do przedpokoju
wiązać tenisówki Leslie już czekała.
- Pośpiesz się, bo nie zdążymy na lotnisko.
Natychmiast nabrałam rozpędu. Następne dwie
godziny były torturą. W końcu musiałyśmy dać spokój chodnikom i łapać taksówkę,
bo samolot Gideona lądowała za godzinę, a nie wiadomo jak wyglądała kwestia
korków.
- Złap taksówkę, a ja wskoczę do sklepu, bo woda
się skończyła.
- Ok
Czekając na Leslie udało mi się załatwić
transport. Ona długo nie wracała.
- A licznik leci – mówił co chwilę kierowca
- Nareszcie – krzyknęłam do mojej, nadbiegającej
przyjaciółki
- Były kolejki, masz
Podała mi butelkę wody.
- Wsiadaj, bo zapłacimy majątek za stanie na
chodniku.
- Na lotnisko Heathrow i niech pan omija korki –
rzuciła do kierowcy
- To nie piekarnia, nie mam na to wpływu.
Pół godziny jechałyśmy na lotnisko. Myślałam, że
oszaleję. Leslie uspokajała mnie jak mogła, ale pomogło dopiero gdy zobaczyłam
lotnisko. Gdy zapłaciłam kierowcy i poszłam z moją przyjaciółką do sali
przylotów odczułam ulgę, ale nie na długo.
- Samolot z Wiednia miał awarię i jego przylot
został opóźniony o godzinę. – Poinformował nas głos dochodzący z megafonu
- Cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie –
szlochałam
- Nie przesadzaj to tylko godzina. Chodź, porządnie zgłodniałam po tym
bieganiu. Patrz restauracja, ja stawiam.
Poszłam z Leslie, ale nie miałam ochoty nic
jeść. Ciągle nie dawało mi spokoju słowo AWARIA. Zastanawiałam się czy w
nieśmiertelność wliczają się wypadki lotnicze. Widocznie i moja przyjaciółka
straciła ochotę na jedzenie, bo odłożyła widelec do swojego spaghetti i
przytaknęła moim myślom.
- Tak zapewne do nieśmiertelności wliczają się
wypadki lotnicze, ale spokojnie za 10 minut będą lądować. Przed chwilą ten miły
megafon poinformował czekających o przylocie opóźnionego samolotu z Wiednia.
Tak cię zajęły te złe myśli, że nawet nie zauważyłaś.
Podskoczyłam jak oparzona.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Prze…
- Nie ważne Leslie, rusz się.
Natychmiast odbiegłam od stolika i skierowałam
się do sali przylotów. Czekała tam już spora grupa czekających na swoje rodziny
lub przyjaciół. Nie zauważyłam w tłumie Raphaela i to wcale mnie nie zdziwiło.
Od wyjazdu starszego brata wykorzystywał każdą wolną chwilę na imprezy lub
dziewczyny. W końcu Leslie do mnie dołączyła.
- Idą już?
- Nie jeszcze nie.
Następne pięć minut były dla mnie jak cała
wieczność. Ale nareszcie zauważyłam pierwszych pasażerów szukających swoich
bliskich. Leslie co chwilę krzyczała mi do ucha:
- To on.
A po chwili:
- Nie jednak nie.
Aż w końcu zauważyła Gideona.
- Tak wiem. To on. – powiedziałam zanim zdążyła
do reszty pozbawić mnie słuchu.
Motyle tańczyły mi po całym brzuchu. Oczywiście
mój ukochany nie wyszedł z chmarą dziewczyn uwieszonych mu na szyi (jak
przypuszczała Leslie), lecz ze swym oryginalnym orszakiem: doktorem Whitem,
Panem Marleyem i całą masą identycznie ubranych strażników niosących z nabożną
czcią skrzynię z „bombą”. W innych okolicznościach na pewno zaczęłaby się
zastanawiać jakim cudem pozwolono im wnieść do przestrzeni pasażerów, ale teraz
widziałam tylko Gideona. Leslie musiała mnie szturchnąć łokciem, bo stałam jak
słup soli. Pomachałam do nich, pokazując im gdzie jesteśmy. Podeszli do nas
całą gromadą. Zauważyłam napięcie na twarzy mojego chłopaka. Nie zwracając
uwagi na orszak i Leslie rzuciłam mu się na szyję. On natychmiast puścił
bagaże, wziął mnie na ręce i zaczął się obracać wokół własnej osi.
- Nareszcie, teraz już mi cię nikt nie odbierze.
– powtarzał coraz głośniej i głośniej
- Może jednak odstawisz naszego rubina na ziemię?
– zasugerował doktor White
Jego prośba została spełniona i znowu stanęłam
na własnych nogach. Gideon pozbierał swoje bagaże, objął mnie w tali i
poszliśmy całą gromadą do wyjścia, gdzie czekały limuzyny przysłane z loży.
Usiadłam koło ukochanego. Natychmiast przyciągnął mnie do siebie i zaczął
całować. Najpierw po szyi, później delikatnie w usta. W ten sposób dojechaliśmy
pod jego stare mieszkanie.
- Już, już szybciutko zanieście na górę jego
walizki – słyszeliśmy rozkazujący ton Falka de Villiersa
- Choć, lepiej wysiadajmy. – zaproponował Gideon
z szerokim uśmiechem
Kiedy chcieliśmy wejść na klatkę schodową Pan
Marley zatrzymał nas tuż przed schodami.
- Co się stało?
- Pana brat…to znaczy…yyy…lepiej tam nie
wchodzić – wydukał
- Co on znowu narobił?
- Nie…godzi się o tym mówić
Zaintrygowani zachowaniem Pana Marleya
pobiegliśmy na górę i gdy tylko weszliśmy do pokoju pożałowaliśmy swojej
decyzji. To, że w mieszkaniu było jak w chlewie to było do przewidzenia
pomyślałam, ale żeby… Moje rozmyślania przerwał nagły wybuch gniewu Gideona.
- Co on sobie wyobraża? Może i są wakacje, ale …
Gdzie on w ogóle jest?
- Sugeruje łazienkę, lecz ja wolę zostać tu.
Tylko obiecaj, że nie będziesz się z nim bił.
- Nie skąd, ja go po prostu uduszę zanim zdąży
pisnąć słowo. – rzekł kierując się do łazienki
Do biegały z niej dziwne jęki i stęki. Nagle
usłyszałam brzęk tłuczonego szkła i zaraz po tym Raphael wbiegł nagi, na
kołyszących się nogach do salonu. Tuż za nim biegła dziewczyna owinięta
ręcznikiem, ale ona była zupełnie trzeźwa. Bełkotała coś po francusku i usilnie
czegoś szukała. Podczas, gdy Gideon zajął się swoim bratem mi nie pozostało nic
innego jak pomóc tej dziewczynie. Podeszła do niej i zapytałam:
- Czego szukasz?
- Nie rozumiem co mówisz – powiedziała po
francusku
- Oh, przepraszam. Pytałam czego szukasz? –
powiedziałam również po francusku
- Szukam swoich ciuchów. Nie widziałaś nigdzie
czerwonego stanika i czarnych dżinsów?
- Nie, ale chętnie pomogę ci szukać.
- Dzięki.
Zajęłyśmy się poszukiwaniami.
- Jesteś dziewczyną jego brata? – spytała nagle
- Tak, a co?
- To dopiero przystojniak i te mięśnie. Do tej
pory widziałam tylko jego zdjęcia, ale jak wszedł do tej łazienki to miałam
ochotę przerzucić się na niego. Tak w ogóle jestem Clarissa. – powiedziała to
wszystko jakbyśmy znały się od lat
- Gwendolyn – odrzekłam trochę zdziwiona
- Dziwisz się?
- Nie tylko … No może trochę.
Nic nie odpowiedziała. Tylko co chwilę
spoglądała na chłopaków, ale ja czułam, że jej wzrok spoczywa na Gideonie.
- Może coś zjesz? Zrobią naleśniki – zapytałam
- Chętnie, strasznie zgłodniałam przy…
Nie dokończyła. Podczas gdy ja myszkowałam po
kuchni szukając składników ona poszła się ubrać. Zaczęłam smażyć naleśniki. Po
pół godzinie postawiła na stole ich wielką górę. Obok postawiłam wszystkie
dżemy i syropy jakie znalazłam. Cały czas dochodził mnie wkurzony głos Gideona.
Postanowiłam, że już czas przerwać te kazania. Poszłam do salony i zobaczyłam,
że Raphael smacznie śpi na kanapie. Mojego chłopaka nie było. Poszłam więc do
sypialni. Znalazłam go tam, ale nie samego. Na łóżku leżała śpiąca dziewczyna.
Była w samej bieliźnie, a Gideon ewidentnie nie wiedział co z nią zrobić.
- Idź do kuchni. Usmażyłam naleśniki. Ja się nią
zajmę. – zaproponowałam
- Ok
Kiedy wyszedł spojrzałam na dziewczynę i uświadomiłam
sobie, że szturchaniem jej nie obudzę. Zastosowałam tą samą metodę co dwa lata
temu na Gideonie tylko, że dziewczynie wystarczył efekt kropidła. Gdy usiadła
na łóżku spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Spokojnie, twój kochaś śpi w salonie. Ja mam
na imię Gwendolyn, a ty?
- Margaret
Ta przynajmniej umie po angielsku pomyślałam.
- Może się ubierzesz i coś zjesz?
Skinęła głową. Wyszła na chwilę, a kiedy wróciła
miała na sobie czerwoną, obcisła sukienkę. Oho, jakaś imprezka tu była.
- Choć do kuchni.
Gideon z wyraźną ulgą patrzył na mnie. Jakby bał
się Clarissy.
- Siadaj – wskazałam miejsce Margaret
- Gwenny, chyba brałaś lekcje gotowania, kiedy
mnie nie było?
- Nie, ale wiele innych jeśli chcesz wiedzieć.
- A ty przystojniaku gdzie byłeś przez ostatni
miesiąc? – francuska próbowała flirtować z moim chłopakiem
- W Wiedniu.
- I nie zabrałeś swojej dziewczyny? To znaczy,
że mam u ciebie szanse, co?
Gideon patrzył na mnie błagalnie, jakby
oczekując pomocy. Mnie jednak za bardzo bawiła ta konwersacja. Podobne pytania
padały, aż do chwili, gdy obie dziewczyny pojechały do domów.
Ponieważ, rozdział 2 był bardzo krótki to postarałam się o dłuższy. Mam nadzieję, że podoba się wam mój pomysł na kontynuację. Proszę o komentarze i opinie :)
Genialne!!!!
OdpowiedzUsuńPisz dalej :)
bardzo dziękuję :)
OdpowiedzUsuńsuper rozdział. miałaś bardzo fajny i oryginalny pomysł z tą Drugą Lożą. Kiedy będzie następny?
OdpowiedzUsuńWOW!!!
OdpowiedzUsuńRozdział niesamowity, boski, genialny!!!!! Sama już nie wiem. Wszystko na raz.
Cały czas się uśmiechałam i ON nareszcie wrócił!!!!!! <3 :-D
Błagam dodaj szybko NEXT. Już nie mogę się doczekać!!!!!
Aaaaa!!!!!!
Życzę powodzenia i weny!!!!!!!
Dziękuję wam bardzo kochane :) Nowy rozdział jest w trakcie pisania
OdpowiedzUsuńKiedy będzie NEXT???!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńBłagam zlituj się nad emą.
Dodaj jak najszybciej i dlaczego w takim momencie dopiero się rozkręciłam a tu KONIEC!!!
Kiedy można liczyć na NEXT???
Następny rozdział będzie koło czwartku. Dzięki za opinie i za to że czytacie mojego bloga :)
OdpowiedzUsuńBłagam pisz dalej.
OdpowiedzUsuń