Podoba wa się ten blog

środa, 4 lutego 2015

Rozdział 3.

Gwendolyn

2 lata później

- Nareszcie już jutro Gideon wraca z Wiednia – mówiłam do Leslie
Siedziałyśmy w Coffy Heaven i piłyśmy karmelowe late. Leslie jak zwykle nie mogła znieść minuty ciszy.
- Gwenny jesteś pewna, że nic się miedzy wami nie zmieniło? No wiesz, on ma teraz 21 lat a ty 19 w październiku zaczynasz studia i poznasz mnóstwo nowych facetów, a nie wiadomo czy on nie poznał kogoś na tamtej uczelni. Widzieliście się tylko trzy razy przez te dwa lata.
- Leslie?
- Tak?
- Mogę coś powiedzieć?
- Jasne
- Po pierwsze widzieliśmy się w Święta, moje i jego urodziny no i miesiąc temu na uroczystości zakończenia liceum. Jeżeli pomnożyć Święta i urodziny razy dwa lata to wychodzi 6 + zakończenie roku to całe 7 razy. Po drugie często rozmawialiśmy i pisaliśmy do siebie …
- Ale to nie zastąpi spotkania twarzą w twarz – wpadła mi w słowo
- No tak, ale życie nie jest łatwe gdy jest się członkiem tajnej loży, która nie tylko nadała ci nazwę kamienia szlachetnego, ale także cię tak traktuje.
- No tak to komplikuje sprawę, ale nie zabezpiecza przed zakochaniem w pięknej, austriackiej studentce.
- Mogłabyś nie komplikować tego bardziej?
- Ja tylko nie chcę żebyś znowu musiała sklejać swoje rubinowe serce.
- Wiem, ale on by mi tego nie zrobił. Gorzej, że Charlotta cały czas nie może o nim zapomnieć. – powiedziałam ze szczerym współczuciem
- Myślałam, że już jej przeszło. Przecież w trakcie jego nieobecności miała ze czterech chłopaków.
- No tak, ale jednocześnie ciągle pisuje do Gideona i koniecznie chciała wiedzieć, czy może nie pytał o nią lub czy rozłąka nie sprawiła, że w końcu przejrzał na oczy i mnie rzucił.
- Naprawdę ci jej żal?
- Tak – przyznałam
- Jesteś zbyt przejmująca Gwenny. A zmieniając temat to czy ten wyjazd przyniósł loży jakieś intrygujące zagadki o tajemniczej Wiewiórce?
Leslie nie uznawała za stosowne nazywać go hrabią po tym jak próbował zabić mnie i Gideona, więc zaczęła go nazywać „tajemniczą Wiewiórką” lub ewentualnie „rudym szmaragdem”.
- Podobno dała, ale to w Austrii odkryto ślady jakiegoś tajemniczego stowarzyszenia nazywanego przez hrabiego
- Jeśli już to przez Wiewiórkę
- Dobrze. A więc, przez Wiewiórkę „Drugą Lożą” lub „Prawdziwą Lożą”. Działali głównie w Austrii, ale główną siedzibę mają w Londynie. Przez lata pomagali Wiewiórce w maskowaniu jego współczesnych poczynań. Załatwiali mu lipne nazwiska, maskowali to, że nie umierał ogólnie kombinowali.
- Jak to możliwe, że Loże nawzajem o sobie wiedziały?
- Ależ tamta Loża doskonale wiedziała o naszym istnieniu i była poinformowana  o wszystkich działaniach i zamysłach Wiewióra.
- Czekaj, bo nie rozumiem. Oni wiedzieli, że tylko on zyska nieśmiertelność, a mimo to mu pomagali?
- Tak
- Ale po co?
- Do końca nie wiadomo, ale za to wiemy, że tak organizacja dalej istnieje i została założona przez dzieci Wiewióra, a później przejmowana i powiększana. Wszyscy członkowie jego rodziny, z linii jego dzieci, od urodzenia byli przygotowywani do ewentualnej walki z nami.
- Czyli ze wszystkich zrobili takie maszyny do zabijania jak z Gideona i Charlotty?
- Mniej więcej tak, tylko jest ich znacznie, znacznie więcej. Pomyśl tylko Wiewiór miał dwanaścioro dzieci. Z tego co nam wiadomo to nie wszystkie za jego życia jako hrabia. Sześcioro urodziło się w czasie jego właściwej egzystencji, a pozostali w pod koniec XIX i na początku XX, a przecież na tym nie koniec. Jego dzieci miały dzieci i tak dalej.
- To jak duża jest ta druga loża?
- Dokładnie nie wiadomo, ale przypuszczają, że wystarczająco duża aby stanowić zagrożenie.
- No naprawdę się wykazali umiejętnościami matematycznymi. Nie ma co. – ironizowała Leslie
- To nie pora na żarty. Nie znamy ich zamiarów, ani zakresu informacji o nas od schwytania Wiewióra.
- I co na to ta twoja loża?
- Zwołali zebranie kręgu wewnętrznego na 5. Sierpnia.
- I to tyle?
- Nie, przygotowują archiwum na przyjęcie tekstów, które ma przywieść Gideon i zarządzili obowiązkowe ćwiczenia bojowe, również dla mnie. – powiedziałam z filuternym uśmiechem
- Znam ten uśmiech. Opłaciły się utajnione przed lożą lekcje samoobrony, obchodzenia się z bronią (z łukiem szło mi najlepiej, choć instruktor twierdził, że to już nie jest przydatne), sztuk walki i fechtunku, na które cię namówiłam, co?
- Owszem i nie wiem jak mam ci za to dziękować. Kiedy przyszłam na pierwszy trening wszyscy byli przekonani, że będzie mi trzeba przydzielić stałą straż, bo sama to się nawet przed muchą nie obronie.
- Haha a ty pokazałaś im parę sztuczek. Przez te dwa lata sporo się nauczyłaś, a ja przy okazji. – Leslie wydawała się dumna z nas obu
Leslie była naprawdę kochana. Nie tylko przekonała mnie do tych lekcji ale sama na nie ze mną chodziła.
- Na początku chciałam się z nimi trochę podroczyć, ale kiedy zobaczyłam, że zaprosili Charlottę aby ”pomogła mi w nauce” nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zetrzeć jej tego uśmieszku z twarzy.
- Utarłaś jej nosa co? Szkoda, że mnie przy tym nie było. – wyglądała na naprawdę niepocieszoną.
- Szkoda tylko, że mój francuski i łacina nie są w tak świetnej formie.
- Nie przesadzaj z francuskim jest już ok. Nawet Raphael tak mówi, a wychował się we Francji. No cóż do łaciny się przyłożysz i będziesz i za rok będziesz chodzącym ideałem.
Podziwiałam jej optymizm. Przez te wszystkie lata, które ją znam nigdy nie zobaczyła szklanki do połowy pustej. Nie wiem jak ona to robi.
- Jesteś niesamowita
- Tak wiem, co ty byś beze mnie zrobiła – powiedziała bez cienia pychy
- Musimy się zbierać
- Ale po co?
- Jak to po co? Jest dwudziesta za dwie godziny masz być w łóżku. Dziś śpisz u mnie, a jutro wstajemy o 6:30 i zaczynamy sesję porannych joggingów.
- Leslie, wiesz, że mamy wakacje?
- Trudno. Musisz być w formie. Nigdy nie wiadomo co przyniesie jutro.
- Mówisz jak jedna z nich.
- Z jakich nich?
- Członków super tajnej loży od rozdzielania związków.
- Przemyślę to czy mam się obrazić, a teraz chodź. – powiedziała  to groźnie, ale uśmiech nie zniknął z jej twarzy ani na chwilę
Kiedy zadzwonił budzik byłam padnięta, za to Leslie tryskała energią za nas dwie. Na śniadanie dała nam jakieś musli i po energetycznym batonie na drogę. Napełniła dwie butelki z wodą i włożyła je wraz z naszymi komórkami do małego plecaczka i zarządziła szybką zmianę stroju na sportowy i wyjście za 10 minut. Z racji, że zaraz po naszym porannym joggingu miałyśmy się wybrać na lotnisko odebrać Gideona poprzedniego dnia zabrałam z domu nie tylko piżamę, kosmetyczkę i ubranie na następny dzień, ale także mój najlepszy strój sportowy. Pobiegłam więc do pokoju mojej przyjaciółki i zamieniłam piżamę na czarne spodnie trzy czwarte i spadającą z jednego ramienia niebieską bluzkę z krótkim rękawem. Na środku miała specjalnie wyszytą przez madame Rossini srebrną gwiazdę dwunastoramienną. Zaplotłam włosy w warkocz poprzeczny i przemyciłam do plecaczka błyszczyk. Kiedy przyszłam do przedpokoju wiązać tenisówki Leslie już czekała.
- Pośpiesz się, bo nie zdążymy na lotnisko.
Natychmiast nabrałam rozpędu. Następne dwie godziny były torturą. W końcu musiałyśmy dać spokój chodnikom i łapać taksówkę, bo samolot Gideona lądowała za godzinę, a nie wiadomo jak wyglądała kwestia korków.
- Złap taksówkę, a ja wskoczę do sklepu, bo woda się skończyła.
- Ok
Czekając na Leslie udało mi się załatwić transport. Ona długo nie wracała.
- A licznik leci – mówił co chwilę kierowca
- Nareszcie – krzyknęłam do mojej, nadbiegającej przyjaciółki
- Były kolejki, masz
Podała mi butelkę wody.
- Wsiadaj, bo zapłacimy majątek za stanie na chodniku.
- Na lotnisko Heathrow i niech pan omija korki – rzuciła do kierowcy
- To nie piekarnia, nie mam na to wpływu.

Pół godziny jechałyśmy na lotnisko. Myślałam, że oszaleję. Leslie uspokajała mnie jak mogła, ale pomogło dopiero gdy zobaczyłam lotnisko. Gdy zapłaciłam kierowcy i poszłam z moją przyjaciółką do sali przylotów odczułam ulgę, ale nie na długo.
- Samolot z Wiednia miał awarię i jego przylot został opóźniony o godzinę. – Poinformował nas głos dochodzący z megafonu
- Cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie – szlochałam
- Nie przesadzaj to tylko  godzina. Chodź, porządnie zgłodniałam po tym bieganiu. Patrz restauracja, ja stawiam.
Poszłam z Leslie, ale nie miałam ochoty nic jeść. Ciągle nie dawało mi spokoju słowo AWARIA. Zastanawiałam się czy w nieśmiertelność wliczają się wypadki lotnicze. Widocznie i moja przyjaciółka straciła ochotę na jedzenie, bo odłożyła widelec do swojego spaghetti i przytaknęła moim myślom.
- Tak zapewne do nieśmiertelności wliczają się wypadki lotnicze, ale spokojnie za 10 minut będą lądować. Przed chwilą ten miły megafon poinformował czekających o przylocie opóźnionego samolotu z Wiednia. Tak cię zajęły te złe myśli, że nawet nie zauważyłaś.
Podskoczyłam jak oparzona.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Prze…
- Nie ważne Leslie, rusz się.
Natychmiast odbiegłam od stolika i skierowałam się do sali przylotów. Czekała tam już spora grupa czekających na swoje rodziny lub przyjaciół. Nie zauważyłam w tłumie Raphaela i to wcale mnie nie zdziwiło. Od wyjazdu starszego brata wykorzystywał każdą wolną chwilę na imprezy lub dziewczyny. W końcu Leslie do mnie dołączyła.
- Idą już?
- Nie jeszcze nie.
Następne pięć minut były dla mnie jak cała wieczność. Ale nareszcie zauważyłam pierwszych pasażerów szukających swoich bliskich. Leslie co chwilę krzyczała mi do ucha:
- To on.
A po chwili:
- Nie jednak nie.
Aż w końcu zauważyła Gideona.
- Tak wiem. To on. – powiedziałam zanim zdążyła do reszty pozbawić mnie słuchu.
Motyle tańczyły mi po całym brzuchu. Oczywiście mój ukochany nie wyszedł z chmarą dziewczyn uwieszonych mu na szyi (jak przypuszczała Leslie), lecz ze swym oryginalnym orszakiem: doktorem Whitem, Panem Marleyem i całą masą identycznie ubranych strażników niosących z nabożną czcią skrzynię z „bombą”. W innych okolicznościach na pewno zaczęłaby się zastanawiać jakim cudem pozwolono im wnieść do przestrzeni pasażerów, ale teraz widziałam tylko Gideona. Leslie musiała mnie szturchnąć łokciem, bo stałam jak słup soli. Pomachałam do nich, pokazując im gdzie jesteśmy. Podeszli do nas całą gromadą. Zauważyłam napięcie na twarzy mojego chłopaka. Nie zwracając uwagi na orszak i Leslie rzuciłam mu się na szyję. On natychmiast puścił bagaże, wziął mnie na ręce i zaczął się obracać wokół własnej osi.
- Nareszcie, teraz już mi cię nikt nie odbierze. – powtarzał coraz głośniej i głośniej
- Może jednak odstawisz naszego rubina na ziemię? – zasugerował doktor White
Jego prośba została spełniona i znowu stanęłam na własnych nogach. Gideon pozbierał swoje bagaże, objął mnie w tali i poszliśmy całą gromadą do wyjścia, gdzie czekały limuzyny przysłane z loży. Usiadłam koło ukochanego. Natychmiast przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować. Najpierw po szyi, później delikatnie w usta. W ten sposób dojechaliśmy pod jego stare mieszkanie.
- Już, już szybciutko zanieście na górę jego walizki – słyszeliśmy rozkazujący ton Falka de Villiersa
- Choć, lepiej wysiadajmy. – zaproponował Gideon z szerokim uśmiechem
Kiedy chcieliśmy wejść na klatkę schodową Pan Marley zatrzymał nas tuż przed schodami.
- Co się stało?
- Pana brat…to znaczy…yyy…lepiej tam nie wchodzić – wydukał
- Co on znowu narobił?
- Nie…godzi się o tym mówić
Zaintrygowani zachowaniem Pana Marleya pobiegliśmy na górę i gdy tylko weszliśmy do pokoju pożałowaliśmy swojej decyzji. To, że w mieszkaniu było jak w chlewie to było do przewidzenia pomyślałam, ale żeby… Moje rozmyślania przerwał nagły wybuch gniewu Gideona.
- Co on sobie wyobraża? Może i są wakacje, ale … Gdzie on w ogóle jest?
- Sugeruje łazienkę, lecz ja wolę zostać tu. Tylko obiecaj, że nie będziesz się z nim bił.
- Nie skąd, ja go po prostu uduszę zanim zdąży pisnąć słowo. – rzekł kierując się do łazienki
Do biegały z niej dziwne jęki i stęki. Nagle usłyszałam brzęk tłuczonego szkła i zaraz po tym Raphael wbiegł nagi, na kołyszących się nogach do salonu. Tuż za nim biegła dziewczyna owinięta ręcznikiem, ale ona była zupełnie trzeźwa. Bełkotała coś po francusku i usilnie czegoś szukała. Podczas, gdy Gideon zajął się swoim bratem mi nie pozostało nic innego jak pomóc tej dziewczynie. Podeszła do niej i zapytałam:
- Czego szukasz?
- Nie rozumiem co mówisz – powiedziała po francusku
- Oh, przepraszam. Pytałam czego szukasz? – powiedziałam również po francusku
- Szukam swoich ciuchów. Nie widziałaś nigdzie czerwonego stanika i czarnych dżinsów?
- Nie, ale chętnie pomogę ci szukać.
- Dzięki.
Zajęłyśmy się poszukiwaniami.
- Jesteś dziewczyną jego brata? – spytała nagle
- Tak, a co?
- To dopiero przystojniak i te mięśnie. Do tej pory widziałam tylko jego zdjęcia, ale jak wszedł do tej łazienki to miałam ochotę przerzucić się na niego. Tak w ogóle jestem Clarissa. – powiedziała to wszystko jakbyśmy znały się od lat
- Gwendolyn – odrzekłam trochę zdziwiona
- Dziwisz się?
- Nie tylko … No może trochę.
Nic nie odpowiedziała. Tylko co chwilę spoglądała na chłopaków, ale ja czułam, że jej wzrok spoczywa na Gideonie.
- Może coś zjesz? Zrobią naleśniki – zapytałam
- Chętnie, strasznie zgłodniałam przy…
Nie dokończyła. Podczas gdy ja myszkowałam po kuchni szukając składników ona poszła się ubrać. Zaczęłam smażyć naleśniki. Po pół godzinie postawiła na stole ich wielką górę. Obok postawiłam wszystkie dżemy i syropy jakie znalazłam. Cały czas dochodził mnie wkurzony głos Gideona. Postanowiłam, że już czas przerwać te kazania. Poszłam do salony i zobaczyłam, że Raphael smacznie śpi na kanapie. Mojego chłopaka nie było. Poszłam więc do sypialni. Znalazłam go tam, ale nie samego. Na łóżku leżała śpiąca dziewczyna. Była w samej bieliźnie, a Gideon ewidentnie nie wiedział co z nią zrobić.
- Idź do kuchni. Usmażyłam naleśniki. Ja się nią zajmę. – zaproponowałam
- Ok
Kiedy wyszedł spojrzałam na dziewczynę i uświadomiłam sobie, że szturchaniem jej nie obudzę. Zastosowałam tą samą metodę co dwa lata temu na Gideonie tylko, że dziewczynie wystarczył efekt kropidła. Gdy usiadła na łóżku spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Spokojnie, twój kochaś śpi w salonie. Ja mam na imię Gwendolyn, a ty?
- Margaret
Ta przynajmniej umie po angielsku pomyślałam.
- Może się ubierzesz i coś zjesz?
Skinęła głową. Wyszła na chwilę, a kiedy wróciła miała na sobie czerwoną, obcisła sukienkę. Oho, jakaś imprezka tu była.
- Choć do kuchni.
Gideon z wyraźną ulgą patrzył na mnie. Jakby bał się Clarissy.
- Siadaj – wskazałam miejsce Margaret
- Gwenny, chyba brałaś lekcje gotowania, kiedy mnie nie było?
- Nie, ale wiele innych jeśli chcesz wiedzieć.
- A ty przystojniaku gdzie byłeś przez ostatni miesiąc? – francuska próbowała flirtować z moim chłopakiem
- W Wiedniu.
- I nie zabrałeś swojej dziewczyny? To znaczy, że mam u ciebie szanse, co?
Gideon patrzył na mnie błagalnie, jakby oczekując pomocy. Mnie jednak za bardzo bawiła ta konwersacja. Podobne pytania padały, aż do chwili, gdy obie dziewczyny pojechały do domów.

Ponieważ, rozdział 2 był bardzo krótki to postarałam się o dłuższy. Mam nadzieję, że podoba się wam mój pomysł na kontynuację. Proszę o komentarze i opinie :)

8 komentarzy:

  1. super rozdział. miałaś bardzo fajny i oryginalny pomysł z tą Drugą Lożą. Kiedy będzie następny?

    OdpowiedzUsuń
  2. WOW!!!
    Rozdział niesamowity, boski, genialny!!!!! Sama już nie wiem. Wszystko na raz.
    Cały czas się uśmiechałam i ON nareszcie wrócił!!!!!! <3 :-D
    Błagam dodaj szybko NEXT. Już nie mogę się doczekać!!!!!
    Aaaaa!!!!!!
    Życzę powodzenia i weny!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję wam bardzo kochane :) Nowy rozdział jest w trakcie pisania

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy będzie NEXT???!!!!!!!!!!!
    Błagam zlituj się nad emą.
    Dodaj jak najszybciej i dlaczego w takim momencie dopiero się rozkręciłam a tu KONIEC!!!
    Kiedy można liczyć na NEXT???

    OdpowiedzUsuń
  5. Następny rozdział będzie koło czwartku. Dzięki za opinie i za to że czytacie mojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń